Rozdział 1


     


    W klubie było dziś tłoczno i duszno. Teddy sam już nie wiedział w co, przysłowiowo, ma ręce włożyć. Pierdolona dzieciarnia zjechała się do domu na wakacje i postanowiła udawać, że jest dorosła. Gdyby nie profity jakie z tego faktu czerpał, młody właściciel już dawno wywalił by ich na zbity pysk. Zamiast tego alkohol lał się strumieniami, muzyka dudniła na cały regulator, a parkiet wypełniony był uczniami Szkoły Magii i Czarodziejstwa, którzy błędnie myśleli, że potrafią tańczyć.
   W jednej z wynajętych loży siedziała grupka nieletnich czarodziejów, popijając drinki o wdzięcznej nazwie – pocałunek wiedźmy. Teddy co chwilę kręcił głową, widząc jak dziewczyny próbowały niezręcznie podbijać do owych chłopców, ośmielone procentami. Gdyby nie czuł się członkiem tej wielkiej rodziny jakim jest team Potter-Weasley, pewnie zacząłby się śmiać. Nigdy jednak nie pojął co widziała w tych, skąd inąd, sympatycznych chłopcach płeć piękna Hogwartu. Spytał raz o to swoją dziewczynę Vicotrie, a ta spojrzała na niego jakby był cofnięty w rozwoju.
     – Mówisz o dzieciach bohaterów wojennych.
     – Moi starzy też brali udział w bitwie – powiedział oburzony. – Co więcej, polegli w niej.
     – I tu jest właśnie hipogryf pogrzebany.
     – Raczej pogrzebani Remus i Niphadora Lupin.
     Więcej nie poruszał tego tematu. Podał kolejnego drinka mocno wstawionej piętnastolatce, a potem postanowił przejść się do wcześniej wspomnianej loży.
    – Mówiłem ci już Teddy, że twój klub jest najlepszy na Pokątnej? spytał najstarszy rocznikowo chłopiec. Na tle reszty wyróżniały go kolorowe rysunki na ciele.
     – Wszyscy mi to mówią Kevin. Matka nie miała problemów, że tu dziś przyszliście?
     Dwaj bracia spojrzeli po sobie z wymownymi minami, a Lupin nie musiał pytać o nic więcej.
     – Ma dziś nocną zmianę – powiedział wymijająco Derek.
   Obok słynnych braci Weasley siedział Jim Potter, którego Teddy nawet nie śmiał pytać o kontakty z ojcem. Sam kochał swojego chrzestnego całym sercem, ale doskonale wiedział, że jego biologiczni synowie nie potrafią się z nim dogadać. Raczej małomówny i wycofany Albus łyknął „wiedźmę” i odwrócił wzrok.
     –„Zjednoczeni” dają radę? – teraz Teddy zagadnął Sama. Jak zwykle będą najlepsi w lidze?
     – Myślę, że jest to całkiem możliwe.
   „Super, kolejny, który karierę ojca ma w dupie. I jak tu z takimi gadać, którzy mają żywych starych, a nie potrafią z nimi dojść do porozumienia?”.
     – To w takim razie bawcie się dobrze i nie spijcie Młodego – mrugnął do nich i podniósł cztery litery, bo przy barze zrobiła się kolejka i Stiven nie wyrabiał z zamówieniami.
   Derek tylko odburknął coś niezrozumiałego, ponieważ jego uwaga była w tym momencie skupiona na czymś innym. A dokładniej na kimś innym. Ładnej czarownicy stojącej pod ścianą i plotkującej z przyjaciółką.
     – Draco puścił Blondi na imprezę? – spytał zdziwiony.
     – Dobrze, że nas matka puściła – odpowiedział ironicznie Kevin, a potem wyzerował drinka. – Idę zapalić – dodał, choć nikt go już nie słuchał.
     – Młody, co z Beck? – James mrugnął porozumiewawczo. Albus i Sam odwrócili się w stronę Dereka.
      – Kręcisz z Masterson? – spytał z niedowierzaniem Wood.
      –To skomplikowane – odparł tylko, ponieważ jego wzrok i myśli wciąż były przy blondynce.
      Z Rebecą może i coś było na rzeczy, ale na pewno nie traktował tego poważnie. Zresztą byłoby wielce niemądrym stwierdzić, że któryś z młodych Potterów albo Weasleyów traktował cokolwiek poważnie. Nie leżało to w ich naturze, choć rodzice próbowali zrobić wszystko, żeby wyprowadzić ich na ludzi. Na pewno mieli ku temu potencjał, ale kto w wieku piętnastu czy szesnastu lat przejmuje się życiem, kiedy porządek w świecie został przywrócony ponad dwadzieścia lat temu?
     – Słyszeliście najnowszą nowinę?
     Wrócił Kevin, prowadząc ze sobą młodszego kuzyna, Hugona.
     – Hugo mów – zachęcił Weasley, widząc, że kumple czekają na wyjaśnienia.
    – Wyszedłem się przewietrzyć i przez przypadek podsłuchałem rozmowę Scorpiusa Malfoya z Christainem Ramirezem. Malfoy wkurwiony opowiadał Ramirezowi, że jego ojciec startuje w wyborach na Ministra Magii. Mówił, że starego całkiem powaliło, że pewnie znów zamarzyła mu się sława, i że musi dosłownie zmiażdżyć Swana. A, i co istotniejsze, wasza matka będzie mu prowadzić kampanię – ostatnie zdanie skierował do Dereka i Kevina.
    Jak na braci Weasley przystało, Kevin przeklął bezgłośnie, a Młody te same słowa wypowiedział na głos.
     –To pójdę po jeszcze jedną kolejkę. Rany jakie to upierdliwe…* – rzucił Ablus i udał się szybkim krokiem do baru. Chłopcy już więcej nie poruszali tego tematu, choć nie dało się nie zauważyć, że zrobił on na nich ogromne wrażenie.
   Koło drugiej w nocy, gdy już nikt nie wiedział co śpiewa i z kim tańczy, rozległy się huki na Pokątnej.
    – Co do cholery? – spytał Ted, wychodząc z zaplecza. – Jak aurorzy dowiedzą się, że pijana dzieciarnia robi zadymę na ulicy, to zamkną lokal i mnie.
     – To nie nasi – krzyknął ktoś stojący bliżej drzwi. – To… Śmierciożercy?
  Z początku te słowa nie przyniosły żadnej reakcji. Uczniowie Hogwartu kojarzyli wygląd śmierciożerców tylko z gazet lub najnowszych podręczników Historii Magii. Co prawda wiedzieli, że niektórzy zostali na wolności, ale przecież nie robili nic złego, nie zagrażali nikomu, a już na pewno nie dzieciom.
     Jednak wszystko okazało się prawdą.
   Na pytanie, co dokładnie działo się później nieliczni byli w stanie odpowiedzieć. Najpierw do klubu wpadło kilkanaście zakapturzonych postaci, wykrzykujących slogan: „w imię Czarnego Pana” i zaklęciami demolujących lokal. Pijani czarodzieje w przypływie instynktu samozachowawczego pochowali się pod stołami, licząc, że klątwy ich ominą. Dzielniejsi i ci, którzy jeszcze wiedzieli na czym świat stoi, wyjęli różdżki i próbowali odeprzeć atak. Kevin złapał młodszego brata za koszulkę i, używając sporo siły, wcisnął go pod stół.
     – Nawet nie próbuj się stąd ruszać ostrzegł, bo wiedział jak narwany potrafi być Młody.
   Następnie kucnął obok i przysunął zaklęciem jedną z najbliższych kanap, żeby osłaniała ich przed zaklęciami. Niedaleko nich James ciskał na oślep expelliarmusy. Nigdy nie słuchał ojca, ale w przypływie zagrożenia chyba musiał uznać, że to najlepsza obrona. Albus tak mocno machnął różdżką, że ta prawie wypadła mu z ręki. Jednocześnie spowodował spory wybuch, który zniszczył część podłogi i obezwładnił jednego z napastników.
  W całym tym zamieszaniu nikt nie zarejestrował chwili, w której w budynku pojawili się wyspecjalizowani aurorzy pod przywództwem szefa, samego wielkiego Harrego Pottera. Szybko okazało się, że atak miał być tylko próbą zastraszenia, ponieważ walka między wielbicielami Lorda Valdemorta a sztabem Pottera trwała zaledwie piętnaście minut i ci pierwsi równo się deportowali.
    Chwila kompletnej ciszy nagle zamieniła się w huk odsuwanych krzeseł, gdy zdezorientowana młodzież zaczęła wychodzić z obranych wcześniej kryjówek. Ted Lupin stał oszołomiony z wciąż podniesioną różdżką, która w tym momencie skierowana była na jego ojca chrzestnego.
    – Koniec imprezy – zarządził Harry Potter, a później omiótł szybkim spojrzeniem całą salę.
   Wzrok zatrzymał na swoich synach, i sam Dumbledore jeden wie, jak wielka siła woli powstrzymała go od skomentowania niezręcznej sytuacji. Jedynie zwężone usta utwierdziły Albusa i Jamesa w przekonaniu, że mają kłopoty.
  Imprezowicze zaczęli opuszczać klub przy eskorcie wyspecjalizowanych łowców czarnoksiężników. Ci, którzy mieli to nieszczęście być dziećmi któregoś z aurorów, szli ze spuszczonymi głowami, modląc się w duchu o koniec świata. Ted nawet nie pytał, jednym machnięciem różdżki zamknął interes życia i udał się na komendę do Ministerstwa Magii.
    W korytarzu czekali już wszyscy imprezowicze, których systematycznie odbierali opiekunowie. Największy luz można było dostrzec na twarzach Ślizgonów, dla których zabawa była codziennością i doskonale wiedzieli, że nie poniosą za to konsekwencji. Derek i Kevin bez słowa weszli do jednego z gabinetów.
    – Mam teraz masę roboty – powiedziała Amanda, nie patrząc się w ogóle na swoich synów, tak, że nawet nie byli pewni, czy słowa kieruje do nich. – Waszemu ojcu posłałam już wiadomość, więc nie liczcie, że wam się upiecze.
    Tu już nie było wątpliwości, do kogo mówi. Obaj chłopcy wzięli w garść odrobinę proszku fiuu i przedostali się za pomocą kominka do domu w Dolinie Godryka.
 *
   Harry Potter krążył po swoim gabinecie. Była godzina piąta rano, a on nadal nie mógł się uspokoić. Na twardych krzesłach pod ścianą siedzieli jego podwładni, a zarazem najlepsi aurorzy, jakich posiadał – Draco Malfoy, Amanda Weasley, Paul Price, Dena Moore i Jack Grant.
   – To nie był przypadek i wszyscy doskonale o tym wiemy.
   – Powiedziałeś to już dokładnie sześćdziesiąty ósmy raz od czasu, kiedy nas tu wezwałeś – rzucił znudzony Draco.
    Harry spiorunował go wzrokiem. Mimo, iż od trzynastu lat pracowali razem, uraz z czasów szkolnych pozostał. Zresztą Malfoy był jedyną osobą, która nie traktowała szefa z należytym szacunkiem.
    – Jak nie wygrasz tych wyborów, to będziemy w czarnej dupie.
    – Masz coś do czarnych dup? – spytał urażony Paul, którego rodzina pochodziła z Turcji.
   Potter spojrzał na niego przepraszająco, a potem jakby nigdy nic odwrócił wzrok ku Malfoyowi. Draco westchnął teatralnie, lecz gdy przemówił, w jego głosie nie było już ani cienia ironii:
    – Wygram to, inaczej nie nazywam się Draco Malfoy.
   – Mało przekonujące – mruknął Harry, a później dodał: – dziś już macie wolne, to była ciężka noc.
 *
    Fred siedział przy stole w swoim ulubionym pomieszczeniu, czyli w kuchni. Każdy, kto znał go z lat szkolnych, pomyślałby, że mężczyzna niczym się nie przejmuje. Faktycznie na twarzy ponad czterdziestoletniego już Weasleya malował są spokój, ale tylko on sam wiedział ile nerwów kosztowała go ta nocna akcja, w którą wplątali się jego synowie. Gdy dostał wiadomość od Amandy, był gotów rzucić cały projekt, nad którym pracował i biec ratować rodzinę. Miał już wchodzić do kominka, kiedy wypadli z niego najpierw Młody, a później Kevin. Jego dzieci ceniły to, że ojciec nigdy nie wrzeszczał. No prawie nigdy.
    – Zawału kiedyś przez was dostanę – powiedział tylko i padł zrezygnowany na kanapę.
  W tej samej chwili zeszła Jen w koszuli nocnej i z rozczochranymi włosami. Wszyscy trzej mężczyźni równo uznali, że wygląda, wypisz wymaluj, jak matka.
   – Powaliło was, widzicie która godzina? Poza tym, gdzie byliście i czemu nie wzięliście mnie ze sobą?
   – Śmierciożercy pojawili się na Pokątnej powiedział ojciec.
   W tym momencie padły słowa na pewno niepasujące do tak młodej dziewczyny, ale za to godne bycia siostrą swoich braci. Gdyby nie emocje związane z cała sytuacją, Fred na pewno by ją skarcił za to.
   – Wszyscy do łóżek, a nad karą dla waszej dwójki zastanowię się rano.
   – Chcesz nas karać za to, że udało nam się uniknąć śmierci? spytał niewinnie Derek.
   – Raczej za to, że sami wpakowaliście się w sytuację zagrażającą życiu. Poszliście bez zgody mojej i matki na imprezę dla dorosłych, kłamiąc mnie wcześniej, że będziecie spać u Sama, a do tego piliście alkohol.
    Derek otworzył usta, ale nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ łokieć Kevina wbił mu się mocno w żebra.
    – Dobranoc tato najstarszy z rodzeństwa wypchał pozostałą dwójkę z salonu i poprowadził ich na piętro, gdzie znajdowały się sypialnie.
   Fred już do rana nie zmrużył oka, więc uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie zrobić sobie wolne w pracy. Wysłał sowę do Georga opisując krótko całą sytuację. Chwilę potem zamek w drzwiach kliknął i w korytarzu rozległ się dźwięk otwieranych drzwi.
    – Nie śpisz? – spytała zdziwiona Amanda, widząc w kuchni męża.
   – A ty byłabyś w stanie zasnąć po czymś takim? Fred wstał od stołu i zaczął przygotowywać kawę swojej żonie.
   – Masz rację – aurorka padła zmęczona na krzesło. W głowie jej szumiało od natłoku myśli. Ale oboje spodziewaliśmy się, że jak tylko wrócą do domu na wakacje, to na pewno wywiną jakiś numer. To przecież twoi synowie.
    – Tak, ale nie myślałem, że już w pierwszym tygodniu.
   Fred postawił kubek z kawą przed Amandą, a następnie znów zajął miejsce przy stole naprzeciw niej. Mimo iż małżeństwem byli dopiero piętnaście lat, a wcześniej między nimi bywało różnie, to wbrew pozorom rozumieli się bez słów i kochali nad życie.
    – „Prorok Codzienny” zapewne już opisał całą tą niezręczną sytuację westchnęła kobieta. Za chwilę całe Ministerstwo oblegnie stado wzburzonych idiotów i zacznie robić awantury, dlaczego na to pozwalamy i czemu nie wsadziliśmy jeszcze do Azkabanu wszystkich śmierciożerów.
    – To, że od wojny minęło dwadzieścia trzy lata nie oznacza zaraz, że cała ta banda kretynów przestanie zaludniać ziemię mruknął Fred. Jak nie ci, to inni się pojawią i będą mącić spokój.
   – I jeszcze to wszystko przed wyborami na Ministra. Kto uwierzy, że za tym wszystkim stoi poważany Swan, a nie były śmierciożerca  Draco Malfoy?
    – Jak dla mnie to i jeden, i drugi nadaje się na to stanowisko jak pałka do znicza!
    Amanda zrozumiała, że nie warto było ciągnąć tej dyskusji, ponieważ Weasleyowie dla zasady zawsze będą nienawidzić Malfoyów, a o jej byłym kandydacie na męża, Oscarze Swanie, nawet nie ma co wspominać. Choć starał się to ukryć, Fred zawsze był zazdrosny o piękną i zdolną żonę pochodzącą z arystokratycznej rodziny.
    – George nie będzie zły, że opuszczasz dzień w pracy? Mieliście chyba nadal pracować nad projektem elektrycznych kociołków?
    To była jedna z tych cech żony, którą uwielbiał najbardziej mimo, że ich zainteresowania różniły się diametralnie, zawsze pamiętała nad czym w danym momencie pracuje mąż. A połączenie mugolskiej techniki z magią nie uważała, jak większość, za głupi pomysł.
    – Raczej nie. Znów ma spięcie z Roxy, bo przyjechała do niego na wakacje i chyba chętnie spędza całe dnie na Pokątnej.
    – O jego relacje z Alex nawet nie pytam  powiedziała Amanda wstając od stołu by umyć puste kubki po kawie. Jak zwykle zapomniała wyjąć różdżkę z wierzchniej szaty.
     – Przecież to twoja siostra, powinnaś wiedzieć.
     – A George to twój brat.
   – Cześć mamo do kuchni weszła Jen i pocałowała rodzicielkę w policzek. Jakie wieści na temat śmierciożerców?
    – Takie, którymi uczennice nie powinny się interesować.
    – I pójdę dziś na Pokątną, a tam Susan i Lily będą opowiadać o tym, co wiedzą, a ja jak zwykle będę w tyle.
    – O to, czy Lily będzie coś wiedzieć, to bym się nie martwiła. A to, co ci powie Susan wyczytasz w Proroku i jak zwykle będzie to stek bzdur.
   – Lepsze to niż nic. Ale powinno ci być wstyd, gdy twoją rodzoną córkę pytają o sprawy związane ze światem czarodziejów, a ona nie potrafi nic powiedzieć, bo matka w nic ją nie wtajemnicza!
    – Bo ma ku temu powody!
    Zmęczenie dało o sobie znak i Amanda zrobiła to, po czym zawsze było jej wstyd podniosła głos na dziecko. W tym samym momencie do kuchni weszli Derek i Kevin i popatrzyli się na nią z wyrzutem.
    – Ciszej się mówić nie da? spytał zmęczony Młody, wyciągając z lodówki zimny sok dyniowy.
    – Twój kac na pewno nie będzie powodem do tego, żebym mówiła ciszej.
    Derek popatrzył się błagalnie na ojca, a ten tylko westchnął. Lepiej rozumiał synów, ponieważ w ich wieku nieraz sam bywał w takim stanie. Nie chciał jednak bardziej denerwować Amandy, która miała naprawdę wiele zmartwień na głowie, więc nie stanął w ich obronie. Oznajmił za to, że przez najbliższe dwa tygodnie codziennie będą pomagać mu w sklepie, zaczynając od dzisiaj.
    – Mnie nie będzie, ale George pracuje nad nowym projektem i na pewno będzie potrzebował wskazówek świeżych umysłów.
     – To chyba nie ma co liczyć na świeże umysły rzuciła złośliwie Jen.
    Chłopcy puścili to mimo uszu, byli za bardzo szczęśliwi. Doskonale wiedzieli, że jeśli ojca nie będzie, wujek George na pewno im odpuści, a może nawet poratuje eliksirem na kaca. Z uśmiechami na twarzy zaczęli jeść śniadanie, ich matka była zbyt zmęczona, by zauważyć tą pozornie niezrozumiałą radość.
*
    Następnego dnia Scorpius szedł zatłoczoną Pokątną, szukając wzrokiem swoich przyjaciół. Słońce świeciło mocno rażąc oczy, a do tego co chwilę ktoś szturchał go lub popychał. Młody Malfoy czuł coraz większą irytacje. W końcu nie wytrzymał i wyładował swoją złość na parze dzieciaków.
    – No proszę usłyszał za sobą znajomy, wkurzający głos i nawet nie musiał się odwracać, by sprawdzać kto to. Pan i władca we własnej osobie zaszczycił swój lud.
    Rose Weasley stała za nim, ubrana w letnią, zieloną sukienkę i sandały. Krótkie, rude włosy upięła spinkami, a na dłoniach miała swoje standardowe bransoletki z różnymi zawieszkami. Żuła gumę i uśmiechała się kpiąco. Towarzyszył jej Albus Potter, przyjaciel z dormitorium Malfoya, a do tego jedyna osoba w całej tej rodzinie, z którą dało się wytrzymać, mimo wszystkich jego dziwactw (a piętnastolatek miał ich sporo). Największą zaletą okularnika było to, że nigdy się nie kłócił i nie oceniał, a dzięki temu pozostali Ślizgoni mogli robić co chcieli, bez obaw, że dowiedzą się dorośli. No i teraz Potter miał zostać prefektem, a to dodatkowo ułatwiało życie.
    – A miał to być wspaniały dzień westchnął Scorpius.
    Wyciągnął dłoń do przyjaciela, a jego kuzynkę zaszczycił jedynie lodowatym spojrzeniem.
   – Jak było wczoraj u Teda? Podobno wystrzałowa impreza miała miejsce, tylko wpadło kilkoro nieproszonych gości   zagadała ruda, przesuwając wzrok po dwóch Ślizgonach.
    – Wyjątkowo udana, bo bez ciebie.
    Albus spojrzał wymownie w niebo.
    – Dziwię się, że rodzice cię nie uziemili Rose zwróciła się do Pottera.
    – Chcieli, ale uznali, że byłaby to słaba kara. Albo czytałbym książki cały dzień, albo spał. Głodzenie w ich mniemaniu jest zbyt upierdliwe i niehumanitarne, więc nie zważając na moją fobię społeczną...
    – Rzekomą fobie społeczną poprawiła go usłużnie.
    – …kazali mi pracować w Dowcipach.
    – Więc czemu nie jesteś w pracy? drążyła podejrzliwie.
   – Ponieważ George to ostatnia osoba w naszej rodzinie z resztkami człowieczeństwa i dał mi wolne do końca wakacji.
    Scorpius uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc skrzywioną minę Weasleyówny.
    – A ty? przeniosła spojrzenie na niego.
    – O co pytasz? uśmiechnął się z udawana uprzejmością.
   – Ojciec dał ci wolne, żebyś ładnie uśmiechał się na zdjęciach w Proroku?
    – Tak się składa, że mój ojciec pozwala mi się bawić i nie widzi w tym nic złego.
    – A Hugo? szybko zapytał Albus, żeby zmienić temat, bo jego przyjaciele zaczęli patrzeć na siebie z coraz większą nienawiścią.
    Rose uśmiechnęła się słodko.
    – Spędził cały wieczór słuchając wywodu mamy na temat picia alkoholu przez nieletnich, niebezpieczeństwa takich imprez i seksu nastolatków.
    Albus mocno zarumienił się na te słowa. Reakcja Scorpius była zdecydowanie przeciwna. Na jego twarz znowu wpłynął kpiący uśmiech.
    – Skoro podsłuchiwałaś, to może nauczyłaś się czegoś przydatnego.
    Rose zrobiła kilka kroków do przodu i zbliżyła swoją twarz do twarzy blondyna.
    – Oj uwierz, że nauczyłam się takich rzeczy, o jakich nigdy ci się nie śniło.
    Odwróciła się i odeszła w stronę księgarni. Chłopcy przyglądali się jej przez chwilę, a potem spojrzeli na siebie.
    – Ta ruda kreatura jest straszna   oznajmił Malfoy.
    – Mnie to mówisz? Jestem na nią skazany od piętnastu lat, osiem razy prawie mnie zabiła, pięć razy doprowadziła do depresji, już nigdy chyba nie będę normalny… Zawsze ci powtarzam, że kobiety są cholernie upierdliwe.
*
     Sabrina leżała w hamaku. Widok ich pięknego ogrodu, chluby babki Narcyzy, zaczynał doprowadzać ją powoli do szału. Minęły już trzy tygodnie wakacji, a nadopiekuńczy Draco zabraniał wychodzić jej na Pokątną, jakby cała ta afera w klubie, była z jej winy.
    – Zabili mi żonę, nie pozwolę, by zrobili krzywdę tobie.
    Ot całe wytłumaczenie szanownego ojczulka. Na pytanie, dlaczego w takim razie Scor może wychodzić, mruknął tylko coś pod nosem, a następnie wyrzucił ją z gabinetu, twierdząc, że ma dużo pracy. Blondi głupia nie była, doskonale wiedziała, że jej brat bliźniak również dostał zakaz wychodzenia jako solidaryzowanie się z siostrą, ale nic sobie z tego nie robił. Sabrina miała ochotę również się zbuntować, ale gdy przypominała sobie awanturę, którą urządził jej Draco, po tym jak wyszła bez jego wiedzy do klubu, zmieniała zdanie.
    Największa przyjemność jaka do tej pory ją spotkała, to czytanie podręczników obowiązujących na piątym roku w Hogwarcie i wszystkie ploteczki jakie przekazywała jej Nicole za pomocą dwukierunkowych lusterek najlepszego sprzętu jaki opatentowali Huncwoci, a wypuściły na rynek Magiczne Dowcipy Weasleyów.
    Koło godziny trzynastej sfrustrowana piętnastolatka zeskoczyła z ogrodowego hamaka i ruszyła na spacer pobliskim laskiem. Uwielbiała te przechadzki przede wszystkim dlatego, że po jakiś czterdziestu minutach marszu dochodziła do Doliny Godryka, jednej z największych wsi zamieszkałych przez czarodziejów. Większość jej znajomych pochodziła z tamtych stron, więc zawsze mogła liczyć, że kogoś spotka. Tym razem trafiło na Roxanne Weasley.
    Może Sabirna zbytnio za nią nie przepadała, ale obecnie cieszyło ją każde towarzystwo. Wiedziała, że ruda pół wakacji spędzała z ojcem w Dolinie Godryka, a drugie pół z matką pod Londynem. Obrotne dziewczę dorabiało sobie jako kelnerka albo opiekunka do dziecka, bo mimo, że matka jej była świetną uzdrowicielką, żyły raczej biednie, a z ojcem miała tak „świetne” kontakty, że nie brała od niego pieniędzy.
    – Cześć Blondi rzuciła zaczepnie Roxanne, siadając na drewnianym płocie i podnosząc głowę do słońca, by złapać kila letnich promieni. Powiadają, że ojciec trzyma cię pod kluczem.
    Malfoyówna zanim zdążyła się powstrzymać, prychnęła oburzona. Nie znosiła u siebie tej reakcji, ponieważ zwykle rówieśnicy uważali ją przez to za rozkapryszoną księżniczkę.
    – Jak widać jestem na zewnątrz powiedziała szybko, modląc się w duchu, by Roxy nie zakodowała w pamięci owego prychnięcia.
    – To wpadnij dziś koło dwudziestej pod tą drewnianą chatę za lasem, którą wujek Fred zbudował Jen, jak była mała („jakby teraz była duża” – pomyślała Sabrina). Młody z Jimem i Samem mają puszczać fajerwerki, które zakosił Derek mojemu staremu z zaplecza. Możesz też przyprowadzić swojego tlenionego braciszka.
    Po tych słowach Weasley zeskoczyła w płotu, włożyła ręce do kieszeni i pogwizdując udała się w stronę głównej drogi. Pewnie oburzyłaby się bardzo, gdyby ktoś teraz powiedział jej, że zachowuje się identycznie jak George.
    „Nie będzie to rozrywka na poziomie, ale przynajmniej wreszcie wśród ludzi” Blondi uznała, że wbrew zakazom ojca i tak pojawi się wieczorem w Dolinie Godryka.

    Draco jednak dał się namówić na wieczorne wyjście córki, uznając, że mimo wszystko dziewczyna jest młoda i ma prawo spędzać czas z przyjaciółmi. A właściwie zwróciła mu na to uwagę Margaret, piastunka, która zajmowała się bliźniakami po śmierci Astorii.
    – Dzieci Weasleyów i Potterów znów zaczną ci robić wodę z mózgu, ale jak tak bardzo chcesz, to idź.
    Sabrina oburzyła się na te słowa. Nie komentowała tego jednak, ciesząc się, że wreszcie spędzi choć jeden wieczór w towarzystwie znajomych. Scorpius stwierdził, że też pójdzie, ponieważ Dorian miał jakąś uroczystą kolację z rodzinną i plany mu się przez to posypały.
    Koło godziny dziewiętnastej trzydzieści rodzeństwo Malfoy maszerowało przez las do Doliny Godryka. Sabrina przeklinała tenisówki, które obcierały jej spoty, a Scorpius fakt, że jest za młody na licencję na teleportację i musi taki kawał leźć na piechotę.
    W umówionym miejscu zebrała się już spora grupka osób. Dziewczyny siedziały na kocach pod chatką, a chłopcy kilka metrów dalej czytali informacje zawarte na opakowaniach fajerwerków.
    – Zwędziłeś te najlepsze powiedział z uznaniem Jacob Atkins, klepiąc Dereka Weasleya po ramieniu.
    – Okradł swojego ojca, naprawdę sztuka godna pochwały zakpił Scorpius, a Sabrina w zamian za to kopnęła go w łydkę. Ledwo udało jej się wyjść z domu, a jej brat już nastawia ją przeciw znajomym.
    – Kogo my tu widzimy zaśmiał się Kevin. – Księżniczka opuściła wieżę.
    Podał jej plastikowy kubek z napojem. Blondi nie musiała próbować, żeby wiedzieć, że jest to sok dyniowy z wkładką. Łyknęła taniego drinka i udała się do grupki dziewcząt. Były tam Jen, Rose i Roxanne Weasley, Lily Potter, Diana Atkins oraz Katie Lewis.
    – To prawda, że twój stary startuje na Ministra? spytała bez ogródek Diana.
    „A więc to po to mnie tu ściągnęły, żeby wypytać o te wszystkie plotki”. Sabrina uznała, że nie będzie nikomu ułatwiać sprawy, ale zanim zdążyła odpyskować, pomógł jej James Potter.
    – Nawet jeśli, to co z tego?
   Tak na pozór niewinne pytanie, wypowiedziane przez sławnego kapitana Gryfonów wystarczyło, by zakochane w nim dziewczyny więcej tego tematu nie poruszały.
   Chłopcy rozpalili ognisko, uznając, że zabawnie będzie odpalać fajerwerki od takiego ognia, a potem dodatkowo usmażyć kiełbaski.
    – Tylko nie podpalcie mojego domku! krzyknęła przerażona Jen, gdy fajerwerki „zaczęły żyć własnym życiem” i rozbijać się od każdego napotkanego na drodze ciała stałego.
    – Czego się boisz? spytał zdziwiony Kevin. Przecież ta rudera zabezpieczona jest zaklęciami, których użył ojciec, gdy matka zrobiła mu awanturę, że niebezpiecznie jest się tu bawić. To chyba było to po tym jak Młody zawisł za majtki na jednym z wystających gwoździ i poharatał sobie cztery litery dodał w zamyśleniu.
    Ta dotąd nieznana historyjka z życia Dereka Wealseya, rozbawiła wszystkich obecnych. Młody w zemście za wyjawienie ściśle chronionej tajemnicy, rzucił w brata petardą. Dziewczyny krzyknęły przerażone, ale poza lekkimi poparzeniami chłopcu nic nie było. Uznał, że matka usunie rany jednym zaklęciem, a jeśli ona nie da rady, to uda się do ciotki Alex.
    Impreza trwała w najlepsze. Sam wyjął z chatki radio i włączył muzykę. James i Kevin dolewali Ognistej Whisky do drinków, a Jacob i Młody odpalali ostatnie fajerwerki. Nawet Scorpius zaczął się lepiej bawić. Historyjka Kevina o Dereku wiszącym na gwoździu sprawiła, że każdy zaczął opowiadać najbardziej żenujące sytuacje z życia.
    I tym sposobem wszyscy dowiedzieli się, że Lily Potter zjadła odchody pufka pigmejskiego, ponieważ Albus wkręcił ją, że to cukierki. Jak James wyprowadził ją z błędu, zwymiotowała do akwarium z rybkami. Sam Wood postanowił w wieku dziesięciu lat dorównać ojcu w lataniu na miotle, przez co jego stara i wredna sąsiadka znalazła go na dachu swojego domu, na który spadł nie mogąc utrzymać się na Torpedzie Trzynastce. Gdy wreszcie udało mu się zejść, obłożyła go za karę parasolką i wywiesiła po całym osiedlu jego zdjęcie z podpisem: „Złodziej wchodzący do domów przez komin”. Długo musiał tłumaczyć się matce z całej sytuacji.
    – To teraz czas na wpadkę naszej szanownej Blondi powiedział Derek, gdy już wszyscy przestali śmiać się z historyjki Jacoba.
    – Nie mam takiej  powiedziała pewnie Sabrina, dumnie unosząc głowę do góry.
    – Jak to nie? zakpił Scorpius. A to jak sobie włosy obcięłaś?
    Siostra spiorunowała go wzrokiem.
    – Malfoy, czyń honory powiedział James siadając obok rozanielonej Katie, choć on nawet na nią nie spojrzał.
    – Mała Blondi uznała, że nie chce już być dziewczynką, ponieważ chłopcy mają lepiej w życiu, więc zabrała nożyczki z pokoju Margaret i obcięła sobie śliczne blond loczki. W jej inwencji twórczej z tyłu była całkiem łysa, po bokach sterczało jej kilka kręconych kędziorków, a z przodu prezentowała się śliczna, choć krzywa grzyweczka. Jak ją ojciec zobaczył to prawie zawału dostał, zwłaszcza, że akurat w tym czasie przyszli goście na kolację, a ona wparadowała w moich spodniach, podkoszulku z Fatalnymi Jędzami i w tej świetnej fryzurze do salonu, następnie siadła sobie jak gdyby nigdy nic koło szefa Departamentu Tajemnic i zaczęła jeść krewetki. W domu nadal mamy zdjęcie tej jej wesołej twórczości.
    – Płacę sto galeonów za tą fotkę! krzyknął Derek wyobrażając sobie małą Sabrinę i śmiejąc się na cały głos.
    Malfouówna zrobiła się cała czerwona, ale uznała, że zachowa klasę i wygarnie wszystko Scorpiusowi dopiero w domu.
    Koło północy Lily oznajmiła, że jest jej zimno, więc należy zwijać imprezę. Sam co prawda rzucił pomysł, żeby wszyscy razem przespali się w domku Jen, ale z racji nieszczelnych okien i braku wystarczającej ilości śpiworów, reszta zgodnie uznała, że lepiej zostawić ten pomysł na inny raz.
  Rodzeństwo Malfoy udało się przez las do posiadłości ich ojca, a pozostali w przeciwnym kierunku do wioski.


Pierwsze hipogryfy za płoty! Po dziesięciu latach wreszcie najpierw napisałyśmy opowiadanie, a dopiero potem założyłyśmy bloga.
Mamy zaszczyt przedstawić pierwszy rozdział historii, nad którą pracowałyśmy bardzo długo. Nie jest idealna, ale mamy nadzieję, że komuś umili czas. Zachęcamy do śledzenia losów naszych bohaterów i dzielenia się z nami uwagami w komentarzach.

*Powiedzonko Albusa zostało zaczerpnięte z mangi Naruto Masashiego Kishimoto i anime o tym samym tytule.

2 komentarze:

  1. Cześć! :)
    Niezłe ziółka z tego młodego pokolenia.
    Podobał mi się ten fragment z Śmierciożercami, wpadającymi do klubu i mam nadzieję, że będzie go kontynuować. Szkoda byłoby go tak zostawić :)
    Ciekawi mnie też jakie przygody będą na nich czekać w Hogwarcie.
    Scor ma siostrę? Oho! :)
    A i jeszcze takie małe pytanko, czy w opowiadaniu będzie wątek Scorose?
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka, wasze opowiadanie już kilka razy rzucało mi się w oczy, ale jakoś nigdy nie miałam czasu zostać na dłużej. Pewnie nadrobię historię za pół roku, ale nadrobię.
    No to teraz standardowo się poczepiam. Trafiła się literówka - "Lord Valdemart" chodziło zapewne o Voldemorta.
    Druga sprawa - strasznie chaotyczny ten pierwszy rozdział. Za dużo rzucałyście (mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam, że jest więcej niż jedna autorka) imionami, ale postacie nie zostały nam przedstawione. Nie do końca wiedziałam, kim jest Kevin i Derek czy Amanda. Potem się oczywiście wyjaśniło, ale ciężko było to ogarnąć.
    Nie chcę was oczywiście obrazić ani nic.
    Całe opowiadanie ma bardzo duży potencjał. Sam wybór przestrzeni czasowej go daje, ja wgl nie uznaję "Przeklętego dziecka", nie czytała, aczkolwiek mam wrażenie, że powstały lepsze fanfiction. Bardzo lubię postać Teda i w tym krótkim fragmencie też został fajnie przedstawiony. Mam nadzieję, że do więzienia nie pójdzie ;)
    Co do śmieci Astorii - tak bezsensowna postać, że nawet Rowling ją uśmierciła, no cóż. Harry Potter jako zły ojciec też mi się podoba, tak samo jak James Potter jako łamacz serc. Też kiedyś pisałam ff z podobnymi wątkami. Ogólnie widać, że zamysł powstał w podstawówce, ale szczerze - ma to swój urok, pewną niewinność. No i moje ulubione, to co macie wy, a Rowling nigdy nie miała - czas pogodzić się z tym, że młodzież pije alkohol. Po latach nie wyobrażam sobie, że wszytskie imprezy z Hogwarcie były grzeczne. Szczególnie te z Fedem i Georgem.
    Na plus też opisy imprez, bardzo przyjemne.

    Chętnie poczytam więcej w wolnym czasie,
    Pozdrawiam
    Golden Eye
    https://hell-is-empty-without-you.blogspot.com/
    https://wkrainiecienaimroku.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń