Roxanne starała się nie zwracać zbyt dużej uwagi na Travisa. Nowy barman był jednak żywiołowy, otwarty i do tego z charakterkiem, więc miała utrudnione zadanie. Sama się sobie dziwiła, bo nigdy nie podobał się jej żaden mężczyzna... a już zwłaszcza dziesięć lat starszy. Do tego zauważyła, że i on zwraca na nią dużą uwagę.
– Twoje drinki rudzielcu – rzucił zaczepnie, gdy podeszła z tacą do baru.
Pracowali sami i mieli spory ruch, ale dawali radę. Roxanne była już mocno zaróżowiona od ciągłego biegania po sali.
– Jakie masz plany na dzisiaj? – zagadał, gdy podrzuciła mu szklanki do wyczyszczenia zaklęciem i sięgnęła po sok dyniowy, aby się trochę napić. Samonotujące pióro krążyło nad jej głową.
– Standardowo pakuję się i przenoszę się na kolejne trzy tygodnie do ojca – wzruszyła ramionami.
– Nie chciałabyś się spotkać wieczorem?
– Co? - wypaliła zaskoczona.
– Wybieramy się ze znajomymi w pewno miejsce – nachyli się w jej stronę. – Ale to tajne, nie możesz o tym nikomu powiedzieć.
– No ok... ale o co chodzi?
– Jak chcesz się przekonać, to bądź przy przejściu na Nokturn dzisiaj o dwudziestej drugiej... weź jakiś płaszcz z kapturem.
Roxy była mocno zaintrygowana i zaczęła zastanawiać się, co zrobić. Z jednej strony była jej wrodzona ciekawość, a z drugiej przeświadczenie, że coś może się stać niedobrego.
*
Spakowała wieczorem plecak i przeniosła się kominkiem do Doliny Godryka. W kuchni siedziała Madeleine, która niedawno wprowadziła się do Georga.
– Cześć – powiedziała ruda, strzepując równocześnie sadzę ze spodni.
Z salonu wyszedł jej tata, którego nie widziała od Gwiazdki. Pozwoliła się przytulić i poinformowała, że idzie do pokoju pogadać z Lily. Kiedy już była sama, wyjęła dwukierunkowe lusterko.
– No co jest? – zainteresowała się Potterówna.
– Będziesz mnie kryła? Powiem Georgowi, że dzisiaj śpię u ciebie.
– A gdzie się wybierasz?
– Jutro ci powiem, ok? Bo sama do końca nie wiem.
Lily wyglądała jakby zżerała ją ciekawość. Roxanne nigdy nic nie ukrywała przed rodzicami, bo nie miała takiej potrzeby. To ona wszystkich kryła i była w tym świetna.
– To co, mogę na ciebie liczyć?
– Jasne.
Rozłączyła się i wróciła do kuchni. Maddie kończyła kolację, a George czytał „Proroka Wieczornego”.
– Obrazicie się jeżeli dzisiaj spędzę noc u Lily? Nie miałyśmy czasu pogadać, bo ostatnio pracowałam. Jutro mam wolne i zostanę w domu.
– Jasne – George był przyzwyczajony do tego, że córka spędza z nim niewiele czasu. – Jutro możemy wpaść do Nory na obiad. Ma być Percy z Audrey i Lucy, Molly przyjechała i mieszka u dziadków. Billowie chyba też wpadną i może Fred przyjdzie z dzieciakami.
– Luz, spoko pomysł – sięgnęła po bułkę. – Jak tam Maddie w pracy? Podobno mieliście jakiś wypadek z tentakulami.
– Prorok przesadził. Tom faktycznie trafił do Munga, ale z lekkimi obrażeniami, a nie w stanie krytycznym... Ale zaczęliśmy hodowlę nowych roślin, które podrzucił nam twój profesor Longbottom.
– Znając Nevilla to pewnie jakieś obrzydliwe i bulwiaste – stwierdziła ze śmiechem.
– Nie... tylko bardzo marudne i ciężkie w obsłudze. Tak to jest jak prosisz o pomoc fanatyka.
Roxanne zagadała jeszcze tatę o sklep i ostatnie wyniki w mistrzostwach quidditcha, a potem poszła się przygotować na nocną wyprawę z Travisem.
Kilka godzin później w czarnych ubraniach i czarnym płaszczu pojawiła się w Dziurawym Kotle. Naciągnęła kaptur jak najmocniej na twarz, by nikt nie mógł jej poznać. Żadna z przebywających w środku osób nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, bo każdy był przyzwyczajony do zamaskowanych czarodziejów. Bardzo szybko opuściła lokal. Pokątna była już prawie całkiem pusta. Tylko z daleka można było dostrzec światła w klubie Teda. Musiała odbywać się tam całkiem niezła impreza. Ruda skręciła jednak w prawo za apteką. Alejka prowadząca w stronę Nokturnu była zaciemniona. Dziewczyna starała się iść jak najszybciej i nie rozglądać na boki. Nigdy wcześniej nie była w tym miejscu, bo każdy z uczniów miał zakaz zbliżania się do czarnomagicznej ulicy. Z daleka dostrzegła ciemną postać opartą o murowaną ścianę jakiegoś niepewnego sklepu.
– Jednak przyszłaś – przywitał ją Travis, zdejmując kaptur swojego płaszcza. – Mamy jeszcze kilka minut.
– Na co? – spojrzała na niego podejrzliwie.
Na jego pociągłej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech, kompletnie niepasujący do wiecznie żywiołowego i pogodnego mężczyzny. Ale musiała przyznać, że całkiem jej się to podoba. Nie był wybitnie przystojny, ale nie przeszkadzał jej nawet jego krzywy nos i trochę za wysokie czoło. Tylko ona i Derek podali się do Freda i Georga, więc tak bardzo lubili łamanie regulaminu, a Weasleyówna wiedziała, że ze starszym kolegom na pewno nie będzie się nudzić.
– Ojciec nie pytał gdzie się wybierasz?
– Nie. Przestał pytać o cokolwiek jakieś dwa lata temu.
– Nie lubisz go, co?
– Nie lubiłam – odpowiedziała powoli, bo jej relacja z tatą wciąż nie był ukształtowana. – Teraz jest trochę inaczej. George to w sumie spoko facet.
– Jak każdy w twojej rodzinie.
Nie odpowiedziała. Nie było dla niej zaskoczeniem, że każdy czarodziej na świecie wie więcej o jej krewnych niż ona sama. Nie zmieniało to faktu, że jednak starała się zawsze trzymać w tajemnicy, co dzieje się u jej bliskich. Zresztą ludzie lubili wyolbrzymiać i przedstawiali ich jako jakieś niesamowite postacie, a przecież nie byli inni.
Milczeli chwilę. Travis zdążył w tym czasie wypalić papierosa, a ona policzyć wszystkie okna w budynku po drugiej stronie alejki.
– Gotowy – wyjął z kieszeni jednego sykla i wyciągnął w jej stronę na otwartej dłoni.
– Co to? – spytała, marszcząc brwi.
– Świstoklik. Pospiesz się lepiej.
Trochę niepewnie, ale położyła swoją dłoń na jego dłoni. Po chwili poczuła mocne szarpniecie i cały świat zawirował. Gdy zawroty głowy minęły, poczuła jak jej stopy lądują na twardym gruncie.
– Jesteśmy – oznajmił Travis, całkiem zadowolony.
Znajdowali się na ciemnej polanie w jakimś lesie, a wszędzie wokół kręcili się ludzie w czarnych ubraniach. Co jakiś czas mrok rozświetlały promienie zaklęć.
– Co tu się dzieje? – spytała głosem drżącym ze zdenerwowania.
– Turniej pojedynków – poinformował. – Niezłą kasę można na tym zarobić.
– Wiesz, że to nielegalne? I, że nie powinno mnie tu być? Jestem jeszcze uczennicą.
– Nic ci tu nie grozi. Sądziłem, że ci się spodoba.
Czuła strach, ale również fascynację. Mężczyzna poprowadził ja niedaleko drzew, gdzie siedziało kilkoro młodych ludzi i liczyło monety. Jej słynne szkolne zakłady w żaden sposób się do tego nie umywały.
– Jesteśmy – przywitał się Travis.
Roxanne poczuła na sobie wzrok czterech par oczu.
– Po co ściągnąłeś tu tą małolatę? - spytała ze złością czarnowłosa kobieta. Na oko miała tyle samo lat, co Ted.
– Tak po prostu, bo mogłem. Kto już walczył?
– Smok – odparł niski chłopak z blizną na prawym policzku. – I wygrał trzydzieści galeonów... A potem ona przegrała dwadzieścia – wskazał na kobietę, która wciąż groźnie łypała na Roxanne.
Travis sięgnął po sakiewkę i zebrał pozostałe dziesięć galeonów. Jego znajomi nic nie powiedzieli. W tym czasie na środku polany rozpoczął się kolejny pojedynek i Roxanne musiała przyznać, że nigdy nie słyszała o większości zaklęć, których używali ci czarodzieje. Odruchowo sięgnęła do kieszeni płaszcza i zacisnęła palce na różdżce. Wiedziała, że nie może jej użyć, bo to będzie kosztować ją wydalaniem ze szkoły.
– Podoba ci się? – zagadnął lekceważąco Travis.
Wzruszyła ramionami. Wciąż nie mogła się zdecydować między ucieczką, a chęcią poznania tego, co będzie się działo dalej. Pojedynek zakończył się po dziesięciu minutach, a przegrany czarodziej wyglądał jakby zaatakowało go stado psów. Jakiś znajomy pomógł mu dostać się na skraj polany, by kolejny śmiałek mógł spróbować zmierzyć się z wygranym.
Z grupy Travisa, do kolejnej walki wyszedł szatyn z tatuażem na karku. Mógł wygrać sześćdziesiąt galeonów, ale jego przeciwnik wyglądał bardzo groźnie. Walka była jednak krótka, bo chłopak dostał mocnym zaklęciem, odleciał na kilka metrów w tył i uderzył w drzewo. Travis przeklął szpetnie, gdy razem ze znajomymi podszedł sprawdzić czy nic się nie stało.
– Podajcie mu eliksir – zarządził, gdy po odsłonięciu szaty ukazała się sporej wielkości rana.
Kobieta wyjęła jakąś butelkę, ale Roxanne zręcznie wyrwała ją z jej ręki, odkręciła i powąchała.
– Nie możecie mu tego dać.
– Czemu?
– Bo ten eliksir może wzmocnić skutki zaklęcia.
– Znasz się na tym?
– Moja matka jest uzdrowicielką, a przyszła macocha zielarką.
Weasley sięgnęła po skórzany futerał z butelkami i zaczęła je przeglądać. Wybrała jedną z szafirowym płynem i podała poszkodowanemu. Jęknął, gdy skóra zaczęła się szybko zasklepiać, a krwawienie zmniejszać.
– Dzięki.
Roxanne już bardzo chciała wracać, ale nie miała jak. Świstokliki, specjalnie zaczarowane, miały aktywować się dopiero po skończonym turnieju. Usiadła więc na trawie, z kapturem wciąż zaciągniętym na twarz. Starała się robić wszystko, by czarodzieje nie zwracali na nią uwagi. Zainteresowała ją dopiero walka Travisa. Była pod wrażeniem jego umiejętności. Wygrał sto galeonów, co jego znajomi przyjęli z radością. Niepokojąca była jednak jego znajomość zaklęć mocno wykraczających poza podstawową wiedzę. Wiedziała, że po skończeniu szkoły nie poszedł na studia, więc nie mógł się ich nauczyć w legalny sposób.
– Dobry jest, nie? – chłopak, któremu pomogła dosiadł się do niej.
– Niezły - przyznała, starając się by jej głos brzmiał lekceważąco. – Jak to się stało, że zaczęliście brać w tym udział?
– Przypadkiem. Pierwsi byli Smok i Torrey, potem Travis, Max i ja. Jakoś tak się wypatrzyliśmy w tłumie i zrobiliśmy mała ekipę.
– Travis jest waszym szefem?
– Coś ty, jesteśmy wolnymi strzelcami. Po prostu kasa się go najlepiej trzyma. Ale gdyby spróbował nas oszukać, to by pożałował.
– Milusio.
Słońce zaczęło pojawiać się już nad drzewami, a Roxanne poczuła, że zrobiła się bardzo zmęczona. Na szczęście przyszedł Travis i oznajmił, że mogą wracać. Z radością chwyciła jego dłoń, w której trzymał monetę i przenieśli się w okolice Pokątnej.
– I jak ci się podobało?
– Zastanawia mnie, dlaczego mnie tam w ogóle zabrałeś.
– Bo mam nosa do ludzi i dostrzegłem, że to może być coś, co cię zainteresuje. Ale pamiętaj, że to ścisłe tajne.
– I zaufałeś komuś, kto ma w rodzinie szefa aurorów i najlepsza aurorkę w kraju? Trochę to głupie jak na kogoś, kto tworzy pozory niezłego bystrzaka.
Zaśmiał się.
– Mówiłem ci, że mam nosa do ludzi. Widzimy się jutro w pracy – mrugnął do niej i teleportował się.
Roxanne sprawdziła, czy aby na pewno kaptur dobrze zasłania jej twarz i niemal biegiem wróciła do Dziurawego Kotla. Na szczęście godzina była na tyle wczesna, że nikt nie kręcił się po Pokątnej. W domu Georga również było cicho, więc na palcach przemknęła do swojego pokoju. Zdarła z siebie pelerynę i opadła na łóżko, starając się uporządkować myśli.
Obudziła się bardzo późno, a czuła się tak jakby nie przespała nawet godziny. Nie wiedziała, kiedy zasnęła, wciąż miała na sobie ubrania z nocy. Zegarek pokazywał już dwunastą. Szybko pobiegła do łazienki i wzięła prysznic. Pod oczami miała spore sińce, sugerujące zmęczenie.
– Wyglądam jak mama – westchnęła i zeszła do kuchni. Maddie i George pracowali przy stole i pili kawę.
– Cześć – przywitała się i od razu podeszła do lodówki, by wziąć coś do jedzenia.
– Widzę, że się dobrze bawiłyście z Lily – rzucił Gerorge.
– Nie mogłyśmy się nagadać – skłamała z łatwością. – O której będzie obiad w Norze?
– Za trzy godziny.
– To ja pewnie odwiedzę ciotkę – stwierdziła Maddie.
– Chodź z nami, przedstawię cię moim kuzynom – zaproponowała ruda. – Młody i James bardzo chcą cię poznać lepiej.
– Roxy ma rację – poparł ją ojciec.
*
Przed Norą siedzieli Rose z Albusem i dyskutowali o wynikach egzaminów. Gdy pojawił się Derek od razu zasypali go pytaniami.
– Bez jaj – jęknął. – Ciągle dostaję listy z pytaniami o zakład.
– No gadaj – wykurzyła się Rose. – Ile sumów?
– Siedem, ale z astronomii mam zadowalający, a to chyba za mało dla Sinistry. I uwaliłem historie.
– Nieźle – pochwalił Albus. – My z Rose mamy po 10. A co z transmutacją?
Derek uśmiechnął się znacząco, co spowodowało radość jego kuzynów. Nie spodziewał się po Rose takiego wsparcia, gdy walnęła go w plecy i oznajmiła, że chcieć to móc. Oczywiście na koniec dodała jeszcze, że i tak jest idiotą, bo mógł zacząć uczyć się w pierwszej klasie.
– Babcia przygotowała specjalnie dla was tort – poinformował Hugo, który w trakcie ich rozmowy zjawił się w ogrodzie. – No i wujek Bill już jest.
– Louis też? – ożywił się Derek.
– Tak. I Dominaque. A zaraz ma wpaść Percy z Audrey i Lucy – skrzywił się. – Chyba odgnomię dziadkom ogród.
Derek, Rose i Albus weszli do domu, żeby przywitać się z resztą rodziny. Louis opowiadał dziadkom o swoich wynikach z OWTM-ów, a Domi rozmawiała z Molly. Jej brzuch był już sporych rozmiarów.
Kiedy Roxanne z ojcem i Maddie pojawili się w Norze, Lily niemal skakała ze zniecierpliwienia, by wyjść z kuzynką i wypytać ją o ostatnią noc. Weasleyówna natomiast starała się być jak najbardziej naturalna i modliła się w duchu, żeby kłamstwo nie wyszło. Oczywiście miała już tysiąc pomysłów na wytłumaczenie sytuacji, gdyby Potterówna coś palnęła, ale im mniej wersji jednej historii, tym większa szansa, że nikt nie wyczuje oszustwa.
Usiadły obok siebie przy obiedzie. Roxy w końcu nie wytrzymała i kopnęła kuzynkę w kostkę, dając jej tym samym znać, żeby się uspokoiła. Zwłaszcza, że James, podczas rozmowy z Louisem, zerkał na nie podejrzliwie. Babcia Molly rzuciła zaklęcie lewitujące na olbrzymi tort, który upiekła specjalnie dla Rose, Albusa, Dereka i Louisa. Potter był najmniej zachwycony, nigdy nie lubił być w centrum zainteresowania, a już zwłaszcza własnej rodziny.
Po deserze młodzi uznali, że wyjdą pograć w quidditcha. Tylko Lucy nie była tym pomysłem zachwycona, wolała zanudzać Billa opowieściami z Departamentu Magicznej Współpracy Czarodziejów. Dominaque uznała, że może liczyć bramki, a przy tym zażyje trochę świeżego powietrza. Nawet Albus i Rose dali się namówić. Podzielili się na pięcioosobowe drużyny i latali na miotłach za domem.
– Wyluzuj – wykurzyła się Jen, gdy Derek mocno ją pchnął. – To nie jest prawdziwy mecz.
– Sorka, Jenny. Nic ci się nie stało?
Pokręciła rudą głową i zanurkowała, by spróbować odebrać kafla Louisowi. Kevin posłał w stronę kuzyna zaczarowaną, małą piłkę, która służyła im za prowizoryczny tłuczek. Francuz szybko wyminął najmłodszą kuzynkę, ale z Molly nie poszło mu już tak dobrze. Grali prawie godzinę, gdy kilka osób uznało, że już mają dość. Rose poszła porozmawiać z Lucy, a Albus udał się w swoje ulubione, samotne miejsce wśród krzewów malin. Lily wykorzystała sytuację i wyciągnęła Roxanne w stronę płotu.
– No gadaj wreszcie! – pisnęła.
– Lily, tak właściwie... to nie mogę ci dużo powiedzieć. To tajne.
– Ale jak to?
– Byłam z Travisem... I tyle mogę ci powiedzieć... No nie patrz tak na mnie... Po prostu to coś mega ważnego. Ale nie możesz nikomu o tym mówić. Pamiętaj, że ja nigdy cię nie wydałam.
Lily wyglądała na niepocieszoną. Właściwie Roxanne chciała się jej zwierzyć, ale wiedziała, że kuzynka ma długi język i wciąż zadaje się ze świtą Masterson. A to nie było dobre połączenie.
*
Kiedy wszyscy rozeszli się po różnych kontach w Norze, James pociągnął ze sobą Dereka i Kevina.
– Gadałem z Malfoyem, podobno znów są jakieś akcje ze śmierciożercami.
– I? – spytał Kevin, który już miał dość tej fazy na zbawianie świata.
– Że Harry, Fred, George, Ron, Amanda i dziadek siedzą znów w pokoju na poddaszu, a to znaczy, że o tym rozmawiają. Obiecałem Malfoyowi, że spróbuję podsłuchać, co się dzieje.
– Myślałem, że po ostatniej porażce w quidditchu przestaliście się zadawać.
Potter machnął lekceważąco ręką.
– Mam jeszcze jeden rok, żeby odebrać ten piekielny puchar i to zrobię. Ale teraz rozgrywki są mniej ważne.
– Teraz musisz udowodnić ojcu, że możesz być sprytniejszy od niego.
James wycelował palcem w Kevina.
– Myślałem, że się przyjaźnimy.
– Ja tam z chęcią podsłucham, o co chodzi – powiedział Młody. – Zawsze fajnie więcej wiedzieć.
– Tak, zapomniałem, że jesteś kujonem. Dobra chodźmy.
Przeszli tylnymi drzwiami i cicho po schodach na górę. James wciąż był obrażony na Kevina za zarzuty, straszy Weasley mimo wszystko chciał pomóc przyjacielowi, a Derek liczył, że jak się czegoś dowie to będzie miał pretekst do porozmawiania z Blondi. Potter wyjął uszy dalekiego zasięgu i wsadził przez szparę w drzwiach. Wszystko było słychać, widocznie dorośli nie podejrzewali, że ktoś będzie ich podsłuchiwał.
– I co chcesz tym osiągnąć? – spytał George.
– Liczę, że może nie będzie się wychylał, mając za plecami moich ludzi – głos Harrego wydawał się zmęczony.
– Jak dla mnie to głupie – skomentował Fred.
– Bo nie chcesz żeby Amanda pracowała ze Swanem.
– A co on mi mogą zrobić, wlać truciznę do herbaty? Zrobienie krzywdy pracownikowi w biurze Ministra byłoby zbyt wielką głupotą.
– Jednak lepiej jak nie będziesz piła herbaty w pracy – stwierdził Ron. – Nikt nie wie, co siedzi w głowie śmierciożercy.
– Możesz spytać Malfoya.
– Fred!
– Wy dwaj chyba nigdy nie przestaniecie mieć do niego uprzedzeń – chłopcy byli pewni, że Harry spojrzał na Freda i Rona.
– Dziwię się, że ty nie masz.
– Nigdy nie będziemy przyjaciółmi, ale mu ufam.
– Bo jesteś głupi.
– Nie podobało mi się, że Dumbeldore ufał Snapeowi, a okazało się, że miał rację. I dzięki temu wiem, że dla miłości można się zmienić, a Draco kochał Astrorię i kocha swoje dzieci.
– One dalej są zagrożone? – zaciekawił się Artur.
– Chyba najbardziej ze wszystkich. Choć obawiałbym się też o dzieci Amandy i Freda oraz moje… I dlatego pierwszy raz cieszę się, że nie mam dobrych kontaktów z Alem i Jimem.
– Zresztą czy będąc rodziną zdrajców krwi byliśmy kiedykolwiek bezpieczni? – zdawkowy głos Rona zdawał się być próbą rozładowania atmosfery, ale chyba słabo mu wyszło.
– To jakie plany macie w związku ze Swanem i śmierciożercami?
– Znaleźć jakieś haki na Ministra, by móc go zepchać ze stanowiska, a wszystkich, których podejrzewamy o przynależność do zwolenników ciemności nadal śledzić i mając dowody wpakować do Azkabanu. Najgorsze jest to, że większość skrzyknęła się po śmierci Voldemorta, więc nie mają mrocznego znaku.
– A wiadomo, co osiągną mając te wszystkie przedmioty?
– Prawdopodobnie dokonają na większą skalę to, co próbował zrobić Voldemort – wyeliminować rodziny mugolskie i sprawić, by czarodzieje rządzili światem. Niestety nadal nie wiemy jak dokładnie to wszystko działa.
Usłyszeli szuranie krzeseł. Kevin szturchnął Jamesa.
– Chyba już wystarczy.
Zwinęli uszy dalekiego zasięgu i wyszli znów na podwórko.
– I co teraz? Oni mówili o jakiś przedmiotach i to samo podejrzewała Sabrina.
– Może spróbujemy podsłuchać jeszcze Lily i Roxy, bo chyba coś ukrywają – zaśmiał się James, choć wydawał się lekko zdenerwowany tym, co usłyszeli.
Ale więcej przedyskutować nie mogli, bo właśnie w ich stronę zmierzała Ginny i babcia Molly.
– Gdzie byliście?
– W lesie.
– W kurniku.
– W garażu.
Spojrzeli na siebie wkurzeni.
– Marsz do domu! – zdenerwowała się pani Potter, a oni nie potrafili się przeciwstawić.
*
Roxanne i obrażona Lily wróciły do salonu. Dosiadły się do Madeleine, która rozmawiała z Percym.
– Gdzie wszyscy? - zagadnęła Roxanne.
Jej wujek wzruszył ramionami. Całkiem przyjemnie rozmawiało mu się z ładną dziewczyną brata, ale czuł na sobie zazdrosny wzrok swojej żony. Maddie za to ignorowała to z dużym spokojem.
– Pewnie rozmawiają szczerze na ważne tematy – mruknęła Potterówna, a jej kuzynka spojrzała wymownie w sufit.
– George mówił, że znów w te wakacje pracujesz – Percy zwrócił się do Roxanne. – To dobrze w tak młodym wieku zdobywać doświadczenie.
– Po prostu to lubię – przyznała dziewczyna.
– W restauracji można spotkać fajnych chłopaków – dodała kąśliwie Lily.
- To może się u nas zatrudnisz? Wszyscy wiedzą, że lubisz poznawać fajnych chłopaków.
– Ej, dziewczyny, spokojnie – wtrąciła się Maddie. – Co was dzisiaj ugryzło?
– Nic – odpowiedziały równocześnie.
Do salonu zeszli mężczyźni, którzy wcześniej debatowali na poddaszu. Na końcu pojawiła się Amanda
– Gdzie nasi synowie? – zainteresowała się.
– W kuchni - poinformował Percy. – Z mamą i Ginny.
– Co znowu zmalowali? – westchnęła.
Hej :) Mamy nadzieję, że spodoba wam się fakt, że przez najbliższe kilka tygodni będzie dużo o Roxanne :) Mamy trochę problemów z ogarnięciem nowej wersji blogspota, ale liczymy, że to tylko przejściowe. Pozdrawiamy :)
Mam wrażenie, czy naprawdę robi się groźnie? Coraz więcej mowy o śmierciożercach a i to spotkanie klubu pojedynków brzmi niebezpiecznie... Czyżby cos się kroiło?
OdpowiedzUsuńPrzepraszam w ogóle za zaległości ale ostatnio za dużo na głowie, już wszystko nadrobiłam ;)
A i u siebie dodałam w końcu coś nowego ;)
https://w-poszukiwaniu-lepszego-jutra.blogspot.com/ serdecznie zapraszam ;)