Rozdział 29

    Derek kręcił głową widząc, co wyprawia Sabrina. Zbliżająca się wojna to faktycznie powód do stresu, ale nie upijania się. Zwłaszcza, że miała słabą głowę.

    – Chyba już ci wystarczy – powiedział, gdy dokończyła czwartą lampkę wina i kiwnęła na nowego barmana „Wilkołaka”, żeby dolał jej znowu.

    – Spadaj. Ja już mam siedemnaście lat, a ty nie. Mogę legalnie...

    – Zaliczyć zgona?

    Prychnęła i odrzuciła do tyłu blond loki. Dostał włosami w twarz.

    – Jest niebezpiecznie – przypomniał łaskawie. – Ogłoszono stan wojenny, pamiętasz?

    – Ciężko zapomnieć, gdy się widzi, co się dzieje – zamachała rękami jak opętana. – Tak nie powinno być już nigdy . Powinniśmy o tym czytać tylko w książkach do historii magii.

     – Unikam książek do historii magii. Zawsze się boję, że natrafię na jakąś wzmiankę o starych.

     Wypiła kolejną lampkę duszkiem i zrobiła się bardzo czerwona. To była chyba największa różnica z jej bliźniakiem. Policzki Sabriny często nabierały różowawej barwy, a Scorpius wiecznie był trupioblady, nawet podczas kłótni z Rose.

     – Kevin i James dostali się na kurs aurorski. Moja matka wpadła w szał.

     Dziewczyna zachichotała.

     – Nadają się tam jak tłuczek do znicza – przyznała. – Ale może się przydadzą... Młody – jęknęła. – Ja się nie nadaję na bohaterkę.

     – Wolałabyś być księżniczką w opałach? Przecież wszyscy wiedzą, że od zawsze rozdajesz karty. Jesteś trochę jak ciotka Hermiona... a ja jak wujek Ron – skrzywił się. – Taki lewoskrzydłowy... No wiesz, jak w quidditchu, gdy Chris nadlatuje z mojej lewej strony, gdy próbujesz zabrać mi kafla.

     – I zawsze coś spartoli – mruknęła. – Gra z wami czwarty rok, a dalej stosuje ten nieudolny manewr.

     – Ale załapałaś aluzje? Razem damy radę to wszystko zakończyć. Ty będziesz strzelcem, a ja twoim lewoskrzydłowym, zgoda?

     – Zgoda. Wypijmy za to.

*

     Draco obudził się bólem. Po jego czole ściekały krople potu. Z początku nie mógł ogarnąć, co się dzieje, ale gdy podciągnął lewy rękaw piżamy, prawie dostał zawału. Ta cholerna wojenna blizna, którą wciąż ukrywał przed światem, paliła żywym ogniem. Prawie zapomniał jakie to uczucie. Bliski omdlenia wstał z łóżka i chwycił swój płaszcz. Wcześniej przemył odrobinę twarz wodą. Teleportował się do Ministerstwa.

     – Pan Malfoy? – zdziwił się strażnik. – O tej godzinie?

     – Zapomniałem czegoś z biura – skłamał. – Ta robota nas kiedyś wykończy.

     – Rozumiem. Musi się pan wreszcie wyspać, źle pan wygląda...

     – Dziękuję za troskę – odparł niecierpliwie i odebrał swoją różdżkę, gdy tylko przeszła wszystkie testy.

     Prawie biegiem ruszył do windy i pojechał wprost na trzecie piętro. Biuro Aurorów jak zawsze tętniło życiem. Wilson i Stocker grali w karty. Przywitali się z nim krótko, gdy wchodził bez pukania do biura szefa. Wiedział, że spotka Harrego nad papierami.

     – Malfoy?

     – Musimy pogadać. Zamknął za sobą drzwi i rzucił zaklęcie, żeby nikt i im nie przeszkadzał.

     Zdjął płaszcz, pod którym wciąż miał piżamę. Podwinął lewy rękaw i Harry prawie spadł z krzesła.

      – Jakim cudem?!

      Draco pokręcił głową na znak kompletnej niewiedzy.

     – Myślisz, że tylko ty...?

     – Nie wiem. Chyba trzeba odwiedzić Azkaban, bo z Bassenthwaitem, Trawersem i Rowlem nie chce się kontaktować, póki sami do mnie nie przyjdą.

      Harry pokiwał głową.

     – Zakryj to – polecił.

*



      – To jakaś paranoja! – krzyczał Teodor Nott, gdy Draco spokojnie siedział przy jego stole kuchennym. – Możesz mi łaskawie powiedzieć, na Salazara, co tu się wyprawia?!

     – Gdybym sam wiedział, z szacunku do naszej starej, udawanej przyjaźni, chętnie bym ci powiedział. Ale nie wiem, więc prowadzę śledztwo. Zapomniałem jak to strasznie nakurwia – dodał. – Dziwię się, że ten ból nie postawił jeszcze na nogi zwłok Severusa Snapea.  Gadałeś z ojcem?

     – Oczywiście. U niego też. Ale kurwa, lepiej się do niego nie zbliżaj, nienawidzi cię. Zresztą jak my wszyscy...

     – Nienawidzisz mnie Nott?

     – Tak! I nawet Blaise! Tylko tobie się upiekło, ty cholerny farciarzu! Zawsze wychodziłeś ze wszystkiego obronną ręką! A my?!

     Draco miał ochotę rzucić na niego czar sklejania języka. Uznał jednak, że lepiej, gdy Teodor wszystko z siebie wyrzuci. Malfoy wiedział, ile nienawiści wciąż tkwi w jego sercu. Wiedział też, że nie warto przekonywać byłego Ślizgona do tego, że wcale nie miał szczęścia. No może z wyjątkiem tego, że spotkał Astorie. Ale przecież cała reszta to była jego ciężka praca. Młody Nott uniknął procesów, a jego ojciec Azkabanu. Jedyny wyrok jaki ich spotkał, padł od opinii publicznej. Jednak nie przeszli tyle, co Malfoyowie.

     – Musimy się chyba spotkać... w starym gronie – skrzywił się. – Bo jakoś trzeba tę sprawę rozwiązać.

     – Pupilek Pottera – splunął mu pod buty. – Nie będę wchodził w relacje z aurorami...

      – Nie musisz – Draco wstał. – Dam ci jeszcze znać kiedy i o której.

*

     Derek siedział przed Norą i gapił się na gnomy, które właśnie postanowiły urządzić walkę i okładały się małymi rączkami. Nagle poczuł, że ktoś siada obok niego. Odwrócił wzrok i zobaczył zatroskaną ciotkę Alex. Nawet nie wiedział, że kobieta przyjechała do dziadków.

     – Widziałam jak wychodzisz z domu. Coś cię gnębi? – spytała, obejmując go ramieniem. – To wojna?

      – Nie… W każdym razie niezupełnie. Chodzi o Kevina… Zaczyna teraz kurs, nie będzie go w szkole, a przyzwyczaiłem się do jego obecności.

     Było mu głupio o tym mówić. Przecież to normalne, że ludzie dorastają i idą własną drogą. Nawet jego ojciec i wujek George, a w młodości byli przecież nierozłączni.

     – Rozumiem cię – powiedziała Alex, a Derek spojrzał na nią zaszokowany. – Miałam to samo z twoją matką. Była dla mnie autorytetem… Amanda zawsze była podobna do ojca, a Lizzy do matki. Ja się czułam takim strasznym wyrzutkiem. Arystokracji nie lubiłam, ale bałam się też otwartej walki. Jedynie Amanda mnie rozumiała. Zawsze mi pomagała, a potem nagle wyjechała do WSA, uciekając przed swoimi problemami. I było mi ciężko, ale musiałam sobie jakoś sama poradzić. A twojej mamie zawdzięczam wiele, a najbardziej to, że wybrałam dobrą stronę.

      – Nie rozumiem ­– zdziwił się, bo ciotka była jednak sporym przeciwieństwem jego matki.

     – Zaczęła się wojna. Amanda z ojcem od razu wiedzieli, że trzeba walczyć. Matka wolała się nie wychylać, a ja się bałam. Miałam czternaście lat i chyba do końca nie wiedziałam, co tak naprawdę się dzieje. Ale wiedziałam jedno, że co bym nie zrobiła i tak stanę po tej stornie, co Amanda. I to była jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Potem już wiedziałam, że chcę pomagać innym, dlatego zostałam uzdrowicielem. Zaszłam w ciąże, nie miałam pieniędzy, ale patrząc na rodzinę, którą stworzyli twoi rodzice, wiedziałam, że muszę dać Roxanne wszystko, co najlepsze. Fred i Amanda świetnie was wychowali. Kevin jest od ciebie starszy i dlatego tak mu ufasz. Ale naprawdę się nie martw, ponieważ już zdążył przygotować cię do tego, że sobie poradzisz, gdy zostaniesz sam. Tylko jeszcze tego nie wiesz, ale zrozumiesz, gdy nadejdzie odpowiednia chwila.

     Przytuliła siostrzeńca.

*

     Derek wsiadł do pociągu. Dziwne uczucie, które mu towarzyszyło od rana wciąż nie ustępowało. Ostatni rok. Rok bez Kevina i Jamesa. Poczuł się dziwnie zdołowany. Znalazł przedział, w którym siedzieli Sam i Jacob. Wood też był przybity, bo jego dziewczyna również skończyła już szkole.

     – Nasza ostatnia podróż do Hogwartu – westchnął.

     – Nawet mi nie mów.

      Rose z impetem otworzyła drzwi, a potem wciągnęła do środka Roxanne.

     – Albus siedzi ze Ślizgonami – wyjaśniła.

     – A Hugo poczuł się na tyle dorosły, że unika starszej siostry – dodała Roxy.

      W przedziale zrobiło się trochę ciasno, ale nikt nie śmiał wyrzucić Krukonki. Derek chciał zapytać, dlaczego dziewczyna nie siedzi ze swoim chłopakiem, ale Roxanne dała mu znać spojrzeniem, żeby lepiej nie poruszał tego tematu.

     – Podobno w tym roku też mamy mieć zorganizowaną ochronę szkoły – zagadnął Jacob

     – Taak... – mruknął przeciągle Młody. – Wojna przecież wisi na włosku.

     – Wojna już trwa – poprawiła go Rose.

 

     Młody wolałby, żeby droga do szkoły trwała w nieskończoność. Jednak minęła bardzo szybko i stał już na peronie. Noc była wyjątkowo ciepła i nie padało. Idąca za nim Kate, która uwielbiała wróżbiarstwo, uznała to za złą wróżbę. Rudzielec wywrócił oczami i ruszył do powozów. Rose, korzystając ze swojej władzy, wypłoszyła jakieś drugoroczne Puchonki i pierwsza weszła do bryczki.

     – Powinni cię zamknąć w psychiatryku – mruknęła Roxanne, lądując się zaraz za nią.

     – Cofam to, co mówiłem o tobie i Malfoyu. Pasujecie do siebie – oznajmił Derek, wchodząc jako trzeci.

      – Złe posunięcie – mruknęła córka Georga.

     Przez głupią uwagę Młodego, całą drogę do zamku słuchali marudzenia Rose i gróźb posyłanych pod adresem Scorpiusa.

 

     Tyle czasu minęło od dnia, gdy Derek żegnał Kevina na peronie osiem lat temu, a teraz znowu musiał zostać sam. Poczuł, że straszy brat zawsze był od niego dojrzalszy. Bo prawda była taka, że Kevin nigdy nie potrzebował wsparcia Dereka, a Derek Kevina cały czas.

     – Co ty taki w żałobnym nastroju? – spytała Sabrina, która czekała na niego po uczcie.

          Młody poczochrał nerwowo włosy, a ona spojrzała na niego podejrzliwie.

      – Znowu jakaś dziewczyna? – spróbowała zgadnąć, a chłopak spojrzał na nią z najczystszym zdziwieniem.

     – Z tym to nigdy nie mam problemów – oburzył się.

     – Racja, Masterson była kompletnie bezproblemowa...

     – Chodzi o to, że dziwnie tak bez Kevina i Jamesa. –  wyjaśnił szybko, by blondynka nie ciągnęła tematu jego nieudanego związku.  – Przywykłem do ich obecności. No i nasza grupa dużo straci...

      Dziewczyna pokiwała energicznie głową.

     – Tak, ale damy sobie radę. A jakby coś się działo to zostanę twoim lewoskrzydłowym.

      Zaśmiał się.

     – Umowa stoi?

     – Stoi.

*

     James kopniakiem otworzył drzwi, ponieważ obie ręce zajęte miał przez torby. Wszedł do środka rozglądając się z ciekawością. Po lewej stronie od wejścia miał niewielki aneks kuchenny, po prawej szafę. Korytarz z kuchnią od pokoju oddzielony był szafkami. Trzy pojedyncze łóżka, biurko i malutki stolik było całym ich wyposażeniem. Kevin, który wszedł zaraz za kuzynem starał się nie patrzeć za bardzo na boki.
     – Już rozumiem, czemu ten budynek nazywa się Straszny Dwór* – Potter rzucił torby na najbliższe łóżko.
     – Nie jest tak źle – zapewnił Kevin, rozglądając się naokoło, chociaż doskonale wiedział, że ich nowe lokum w niczym nie przypomina dormitoriów Hogwartu. 
     W tym samym czasie drzwi znów się otworzyły i wszedł młody mężczyzna ubrany w czarne spodnie, skórzaną kurtkę i glany. Włosy miał spięte w kucyk, a w ustach trzymał niezapalonego papierosa. Machnął ręką na powitanie, otworzył okno, różdżką odpalił fajkę i mocno się zaciągnął.
    – Jestem Martin.
     – Kevin.
     – James.

     Nowy współlokator odwrócił się do nich z zaciekawieniem.
     – Powinienem pytać o nazwiska?
     – Nie radzę – mruknął Potter, na co Martin tylko się zaśmiał.

*

W drugim tygodniu zajęć Roxanne szła na śniadanie sama. Zauważyła, że ludzie od rana byli jacyś dziwni. W pokoju wspólnym rzucił się w jej oczy nowy numer „Proroka Codziennego” i informacje o atakach. Wiedziała, że stoją za to między innymi Travis i kilka innych osób, które poznała na nielegalnych pojedynkach.

– Weasley!

Odwróciła się odruchowo. Za nią stało kilku Ślizgonów z jej roku. Dokuczali jej intensywnie po procesie.

– Czego Cold? – spytała z nieukrywaną niechęcią.

– Twoi kumple zaatakowali mojego wujka.

– Nie mam kumpli. Lepiej się odwal, bo znowu dorobisz się wszy.

– Wiedziałem, że to twoja robota.

– Nic mi nie udowodnisz, ty przerośnięta glisto...

 – Doigrałaś się Weasley.

 – Co tu się dzieje?!

W ich stronę szła wzburzona Rose. Nowiutka plakietka Prefekt Naczelnej błyszczała się tak mocno, że raziła po oczach.

– Odwal się – ostrzegł ją Cold.

– Minus dziesięć punktów dla Slytherinu i rozejść się.

Piętnastolatek skierował różdżkę w jej stronę, a Roxanne ze złością rzuciła się na niego z pięściami. Chwycił Gryfonkę za szatę i rzucił na podłogę. Rose niemal płonęła, gdy wyciągała różdżkę, ale ktoś złapał ją za nadgarstek. Po jej lewej stronie znalazł się Scorpius, który z najwyższym obrzydzeniem patrzył na młodszego kolegę i celował w niego różdżką. Krukonka oniemiała i spojrzała za siebie. Kilka kroków za nimi stali Dorian i zakłopotany Albus. Znów zwróciła wzrok na Malfoya, który puścił już jej rękę i podszedł do Colda.

– Przeproś je natychmiast gumochłonie albo popamiętasz – oznajmił.

– Co ty, Malfoy...

– Powiedziałem coś i nie będę się powtarzał.

Pozostali piątoklasiści cofnęli się, zostawiając dwóch Ślignoznów na środku. Roxanne zdążyła się już podnieść i teraz przyglądała się im ze zdziwieniem.

– Ale...

– Zaatakowałeś moją przyjaciółkę i próbowałeś zaatakować moją dziewczynę – po tych słowach Rose zakrztusiła się powietrzem. – Albo przeprosisz je na kolanach w tym momencie, albo już nic ci nie pomoże.

– Tom, zrób to – ponaglił go jeden z jego przyjaciół.

Cold z całkowitym przerażeniem uklęknął na dwa kolana, a Scorpius przyłożył mu różdżkę do głowy.

– Prze... przepraszam...

– Ok, wstawaj – mruknęła zażenowana Roxy.

Chłopak podniósł się i uciekł z pozostałymi przyjaciółmi.

– Czy tobie mózg odjęło?! – krzyknęły obie.

– Nigdy go nie miał... – mruknęła młodsza.

– Racja.

Skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się kpiąco.

– Minus pięć punktów za groźby karalne – oznajmiła Rose.

– Ok, to może pójdziemy już na śniadanie? – objął ją ramieniem, a ona zrobiła się cała czerwona. –Umieram z głodu, KOCHANIE – zaakcentował ostatnie słowo, bo właśnie mijała ich grupa Krukonek, które zaczęły chichotać.

Twarz Rose płonęła, gdy szli ze Scorpiusem do Wielkiej Sali. Za nimi wwlekła się rozbawione Roxanne i zażenowany Albus. Derek, który był już w środku i siedział nad jakimś tomiszczem, zagwizdał głośno, a Krukonka zrobiła taki ruch jakby chciała podbiec i mu przywalić. Blondyn jej na to nie pozwolił, tylko skierował ich w stronę jej stołu.

– Smacznego – powiedział z uroczym uśmiechem.

Ludzie przyglądali się im z ciekawością.

– Dzięki Malfoy.

Pocałował ją w wściekle czerwony policzek i z zadowoleniem ruszył do stołu Slytherinu. Rose opadła na ławkę, chwyciła numer Proroka, który ktoś zostawił na stole i zasłoniła się nim. Roxanne usiadła obok Dereka. Spojrzeli na siebie i oboje ryknęli śmiechem.

*

    – To był nasz najgłupszy pomysł w życiu – stwierdził Kevin, robiąc kolejne kółko podczas rozgrzewki na treningu aurorów.

    – To i tak nie jest najgorsze – uśmiechnął się lekko James. – Wolę bieganie od teorii.

    – Mówisz tak, bo jesteś wysportowany.
    – Weasley, Potter, dodatkowe okrążenie! – krzyknął trener. – Nie obchodzi mnie, kim są wasi rodzice, nie będzie taryfy ulgowej!

    James przeklął siarczyście, Kevin tylko westchnął.

    – Po wojnie od razu stąd spierdalam.

    – Ja też.

 

Życie studenckie okazało się dla chłopaków lekko zaskakujące. Choć same zajęcia były męczarnią, to wieczorne imprezy trochę to rekompensowały.

– Jakim cudem was tu przyjęli? – spytał Martin, gdy popijali ognistą w ich pokoju, gdzie znalazło się o wiele za dużo ludzi.

 – Ja miałem dobre wyniki z testów, a Jim dobre nazwisko – wytłumaczył Kevin.

– Miałem o wiele lepszy wynik ze sprawnościówki, Ośle.

– I serio chcecie zaliczyć kurs w rok? – odezwał się ktoś spod okna. – Życie studenta jest zajebiste, po co się spieszyć?

– Jest wojna, wolimy działać, niż tu tkwić.

– A poza tym prawdę mówiąc, żaden z nas nie chce tu być.

– Starzy wam kazali?

Chłopcy spojrzeli na siebie i wybuchli śmiechem.

– To ostatnie, o co możesz ich posądzić – odpowiedział z powagą James.

*

– Wykończą mnie nerwowo – Amanda z hukiem zamknęła drzwi w gabinecie szefa. Harry, który kompletnie się tego nie spodziewał podskoczył na krześle, a okulary zsunęły mu się na czubek nosa. Draco obdarzył kobietę chłodnym spojrzeniem, ale ta się wcale nie przejęła.

 – Co się stało? – spytał Potter, poprawiając okulary, choć już przypuszczał odpowiedź.

– Kevin i James... Gildenstern mówił, że Jim śpi na każdym wykładzie, a Kev ma problemy z wszystkimi zadaniami fizycznymi... Co prawda znośnie rzuca zaklęcia, to moja szkoła, ale do walki się nie nadaje. Poza tym cały czas tylko węszą.

 – Co znaczy "węszą"? – spytał Draco niepewnie.

– To – zaczęła Amanda, podając na krzesło – że prawdopodobnie chcą dowiedzieć się czegoś na temat śledztwa. Liczą, że podeślą jakieś informacje reszcie w Hogwarcie i bez naszej pomocy Sabrina znajdzie atrybut Astorii.

– Skąd ta teoria?

– Bo Jim to twój syn, byłeś taki sam.

Harry westchnął

– Racja. Mogłem im nic nie mówić, ale miałem już dość tych podchodów. Myślałem, że odpuszczą, a oni widocznie uznali, że muszą się w to zaangażować. I jeszcze ten dziennik Astorii, który udało im się znaleźć… Trzeba jak najszybciej skontaktować się byłymi śmierciożercami.

– Pracuję nad tym – wkurzył się Draco. – Ale oni nie są wami, nie mają w genach potrzeby ratowania innych, jedynie swojej dupy.

– Dlatego trzeba ich przekonać, że lepiej wyjdą, wybierając naszą stronę.



I mamy kolejny rozdział, może mniej pchający fabułę do przodu, a bardziej nostalgiczny, ale za niedługo akcja przyśpieszy (mam wrażenie, że obiecujemy to w co drugim rozdziale :p). Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia za dwa tygodnie :) Możecie zostawić ślad po sobie w komentarzach :D 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz