Rozdział 36

     Wraz z nadejściem wiosny dla piąto– i siódmorocznych zaczęły się egzaminy. Były o tyle stresujące, że miały zaważyć na ich przyszłych karierach. O ile Jacob, Derek, Scorpius i Roxanne podchodzili do nich na luzie, tak Albus, Sabrina, Rose czy Hugo byli bardzo zestresowani. Młody pamiętał swój sukces sprzed dwóch lat i liczył, że i w tym roku jakoś mu pójdzie. Bardziej od swoich przyszłych planów zawodowych martwił się sytuacją na świecie. A ta nie była ciekawa.

     Młodzi, zamiast studiować podręczniki do transmutacji i numerologii, czytali gazety, w których w kółko ktoś donosił o atakach, słabych próbach Ministerstwa na załagodzenie konfliktu i wciąż nieznanych sprawcach tych czynów.

     Marcus Swan, który zaraz po szkole objął stanowisko w departamencie swojego ojca, pisał w listach, że Oscar jest coraz bliżej namierzenia ostatniego atrybutu Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki, ale chyba przestał ufać swojemu pierworodnemu, bo tai przed nim wszystkie informacje.

     W podobnej sytuacji byli James i Kevin, niemogący w żaden znany im sposób podsłuchać aurorów. Przygotowywali się do potajemnej wyprawy do Walii, choć czuli, że będzie to naprawdę twardy orzech do zgryzienia. Byli stażystami, którzy ukończyli tylko przyśpieszony kurs, a za kompanów mieli znienawidzonego z czasów szkoły syna ich największego przeciwnika i łamacza zaklęć na odwyku alkoholowym, który dopiero niedawno odzyskał prawa do wykonywania zawodu.

*

     – To był najcięższy egzamin odkąd uczę się tego przedmiotu – jękną jak zawsze pesymistyczny Sam.

     – To tylko opieka nad magicznymi stworzeniami – zauważył Jackob. – Czego oczekujesz od tego przedmiotu?

     Wood złapał się za głowę i zaczął kołysać się w przód i w tył, mrucząc jakieś niezrozumiałe słowa. Przyjaciele zostawili go w tak dziwnym stanie, ponieważ zbyt dobrze znali wszystkie na pozór niepokojące zachowania Sama i niekoniecznie musieli się o niego martwić.

     Jak zwykle schowali się za cieplarnią numer pięć, która była najbardziej oddalona od zamku i palili mugolskie papierosy przysłane przez rodzinę Potterów. Scorpius przyniósł też butelkę Ognistej dla poprawienia nastroju, a Rose eliksir wytrzeźwiający, żeby nie wylecieli ze szkoły przed końcem egzaminów.

     – Nie wierzę, że mój brat tak źle na ciebie działa – zaśmiała się Sabrina.

     Prefekt naczelna wzruszyła ramionami.

     – Oczywiście, że źle na mnie działa. W końcu to Malfoy. Ale skoro został miesiąc do skończenia Hogwartu, to raczej mogę nagiąć kilka zasad. Dla równowagi zaraz pójdę wlepić komuś szlaban.

     Gdy Jacob dokończył papierosa i zabrał wciąż załamanego Sama z powrotem do szkoły, Derek poruszył temat, który wciąż chodził im po głowach.

     – Kevin z Jamesem jutro wyruszają do Walii.

     – Podobno Marcus namierzył kryjówkę Aretasa – dodała Sabrina.

     Te słowa nie zachwyciły ani Młodego, ani Scorpiusa. Za to Rose i Albus od razu zaczęli wypytywać o szczegóły. Jednak cała akcja była na tyle spontaniczna i do tego ciężko było przekazywać sobie jakieś informacje między przyjaciółmi, którzy wciąż byli w szkole, a tymi, którzy już ją skończyli, że jedyne co im pozostało to czekać i liczyć na choć w małym stopniu pozytywny rezultat tej wyprawy.

*

     Była godzina czwarta, słońce jeszcze nie zdążyło wzejść, gdy grupa spotkała się na wzgórzu Stoatshead niedaleko Ottery St. Catchopole. Marcus od razu zwrócił uwagę na młodą kobietę, której nie widział kilka lat i kojarzył ją tylko ze szkoły. Po rudych włosach wywnioskował, że na pewno pochodziła z rodziny Weasleyów. Co jednak robiła w umówionym miejscu? W ich planie nie było mowy o jakiś nowych osobach. Spojrzał niezbyt przychylnym wzrokiem na towarzyszkę aurorów. Nie wyglądała na zmieszaną, uśmiechała się w dość irytujący sposób. A przynajmniej takie wrażenie miał Marcus.

     – Molly Weasley – przedstawiła się, choć jego to kompletnie nie interesowało.

     – Co ona tu robi? – zwrócił się do Kevina. Poza Sabriną tolerował w sumie tylko jego.

     – Pomysł Jamesa. Całkiem dobry, ponieważ Molly zwiedziła bardzo dużo miejsc, w tym też Góry Kambryjskie.

     – I co z tego?

     – Znacie legendę dotyczącą słynnego giganta Rhitty Gwara*? – spytała kobieta.

     Ronald był widocznie zainteresowany, natomiast Swan poczerwieniał. Mieli szukać czarnoksiężnika Aretasa, a zamiast tego stali na wzgórzu i słuchali niedorzecznej paplaniny jakiejś opętanej laski z klanu Weasleyów.

     – To historia wiążąca się chyba z królem Arturem – stwierdził Kevin. – Czytałem kiedyś, ale nie pamiętam dokładnie.

     – Rhitta był królem Snowdonii. Pokonał królów Nynniawa i Peibiawa, a następnie wziął ich brody jako trofea i zrobił z nich czapkę. Dwudziestu sześciu królów Wielkiej Brytanii zebrało się i ruszyło na giganta. Jednak ten był niezniszczalny, pokonał wszystkie armie, a z bród władców zrobił pelerynę, by chronić się przed zimnem. Został mu tylko Artur, zażądał od niego brody, by załatać swój płaszcz. Wersji zakończenia legendy jest wiele, ale najpopularniejsza mówi, że Artur się, mówiąc delikatnie, zdenerwował. Ruszył do Snowdonii, uderzył słynnym mieczem w głowę z taką siłą, że Rhitta został przecięty na pół. Potem na jego ciele nakazał zbudować kopiec. Szczyt nazywa się Snowdon i jest najwyższym w Górach Kambryjskich. Można tam znaleźć skałę będącą nagrobkiem giganta, a na dnie jezior u podnóża góry ponoć spoczywa słynny Excallibur – skończyła swoją opowieść ewidentnie dumna z siebie.

     Niestety Marcus nie był nią zachwycony, kompletnie nie rozumiał, dlaczego wysłuchują tych bredni, kiedy goni ich czas.

     – I co w związku z tym? – zaciekawił się Ronald.

     – Chciałam znaleźć miecz Artura, więc w zeszłym roku wybrałam się do Walii. Niestety miejsce było zabezpieczone naprawdę mocnymi zaklęciami. Wtedy myślałam, że miało to związek z legendą, ale gdy wczoraj przyszedł do mnie James i opowiedział, że szukacie jakiegoś czarnoksiężnika, zrozumiałam, że chyba znam ewentualne położenie jego kryjówki.

     – To się kupy-dupy nie trzyma – wkurzył się Marcus. – Ale skoro te bzdury, to jedyne co mamy, to się ruszmy i znajdźmy tego dziada jak najszybciej.

     Mówiąc to, obrócił się na pięcie i ruszył na sam środek wzgórza, by przygotować się do aportacji. Reszta towarzyszy udała się za nim. Największym entuzjazmem w danej chwili pałał James. Był dumny z siebie, że wpadł na pomysł zabrania ze sobą Molly i Ronalda. Złapał za ramiona kuzynostwo, którzy połączyli się w identycznym łańcuszku z resztą i dokonali aportacji łącznej.

*

     Wylądowali na przełączy Penny Pass. Na ich szczęście nie wpadli na żadnego turystę. Ciężko byłoby wytłumaczyć im, jakim cudem tak nagle się pojawili na trasie. Ich głównym celem było ominięcie mugolskiej kolejki, która stanowi największą atrakcję w okolicy i pozwala niemagicznym dostać się na szczyt, bez konieczności używania nóg.

     Dzień był pochmurny, co było dość typowe dla Gór Kambryjskich. Kevin spodziewał się rychłej ulewy, która nawet byłaby im na rękę, ponieważ bardzo nie chcieli zwracać na siebie uwagi, więc z radością przyjęliby każdą okoliczność, która zmusiłaby mugoli do zostania w domach.

     Ruszyli za Molly szlakiem na Snowdon. W powietrzu czuli magię od chwili, gdy pojawili się w Walii. Doskonale zdawali sobie sprawę, że czarnoksiężnik musiał użyć naprawdę silnych zaklęć, by ukryć się przed turystami, którzy tłumnie zdobywali szczyt.

     Przez większość wędrówki nie rozmawiali ze sobą. O ile kondycje Jamesa, Molly czy nawet Kevina pozwalały im cieszyć się naprawdę przyjemnym spacerem, to Marcus cały czas przeklinał pomysł dotarcia na miejsce na piechotę. W pobliżu jeziora Llyn Glaslyn przepływ magii już był na tyle silny, że nie mogli mieć wątpliwości, że trop okazał się słuszny. Zatrzymali się na ścieżce tworzącej szlak turystyczny. Taflę wody przebijały krople deszczu, które z minuty na minutę stawały się coraz mocniejsze. Czarne chmury zakryły słońce, przez co ciężko było dostrzec, co znajduje się po drugiej stronie jeziora.

     – To musi być tam – stwierdził pewnie James. – Ron, co o tym sądzisz?

     – Nigdy jeszcze nie spotkałem się z tak silnym przepływem magii. Nie wiem, kto rzucał zaklęcia zabezpieczające, ale to nie mógł być zwykły czarodziej. Samo przedostanie się na drugą stronę będzie nie lada wyzwaniem. Nie ma szans na teleportację ani nawet użycie mioteł.

     – To niby co mamy zrobić, przepłynąć wpław? – zdenerwował się Marcus.

     – Stańcie na czatach i patrzcie, czy nie zbliża się jakiś mugol.

     Ron zbliżył się do jeziora. Młodzi musieli wysilić wzrok, by w ulewie dostrzec jak mruczy zaklęcia. Czynność ta trwała kilkanaście minut i wszyscy zaczynali tracić nadzieję na pozytywny rezultat, gdy nagle woda zaczęła się rozszerzać i, nie wiadomo skąd, pojawił się most łączący dwa sąsiednie brzegi jeziora.

     – Jesteś genialny – krzyknął uradowany James, biegnąc w stronę starszego kolegi i prawie rzucając mu się na szyję. Powstrzymał się w ostatniej chwili, czując, że nie byłby to najlepszy pomysł.

     – Na twoim miejscu aż tak bym się nie cieszył, myślę, że to jedne z łatwiejszych zaklęć do złamania.

     – Nieważne – Potter nadal nie tracił dobrego humoru.

     Ruszył pierwszy przez most, a reszta podążyła za nim.

 

     Mimo, iż magia towarzyszyła im w życiu od narodzin, to niektóre jej przejawy wciąż ich zadziwiały. Dlatego byli w niemałym szoku, gdy po przejściu jeziora spojrzeli na przeciwległy brzeg, który niedawno opuścili. Gdy na szlaku prowadzącym na Snowdon wciąż lało, to na dzikiej dolinie, na której się znaleźli pogoda była przepiękna. Zielona trawa nie była nawet w najmniejszym calu zniszczona ręką człowieka, przed nimi rozpościerał się piękny widok na walijskie góry, a promienie słoneczne odbijały się w tafli jeziora.

     – Tu mi się o wiele bardziej podoba – stwierdziła Molly z uśmiechem.

     Rzuciła na swój strój zaklęcie suszące, a potem położyła się na miękkiej trawie z rękami za głową. Marcus spojrzał na nią gniewnym wzrokiem.

     – Przypominam, że nie jesteśmy na wakacjach – warknął wściekle.

     – Dom tego waszego czarnoksiężnika i tak jest ukryty zaklęciami, których zbyt szybko nie złamiecie – przypomniała. – Więc mam chwilę, by pokontemplować widoki.

     – Dobra, bierzmy się do pracy – ponaglił James. – Ron, od czego zacząć?

     – Mieliście nie kursie zajęcia z wykrywania zaklęć?

     Weasley i Potter pokiwali głowami, a następnie rozstawili się po dwóch stronach polany i z uniesionymi różdżkami zaczęli mruczeć jakieś nieznane zaklęcia. Molly uśmiechnęła się złośliwie do Marcusa:

     – W biurze ojca pewnie płacą ci tylko za siedzenie, co?

     – Zamknij się Weasley!

     Z braku innego zajęcia, chwycił kilka leżących na brzegu kamieni i zaczął się ciskać do jeziora. Łamanie zaklęć przez aurorów trwało naprawdę długo i jedyne, co spowodowało, to wywołanie ulewy i po tej stronie Llyn Glaslyn. Zapał Jamesa zaczął spadać, Kevin już dawno się poddał i tylko Ron nadal próbował pokonać zabezpieczenia Aretasa.

     – To na nic – wkurzył się Potter. – Ten facet się zabunkrował na wieki.

     – To może po prostu poprośmy go, żeby wyszedł? – zaproponowała Molly.

     – Świetny pomysł – zakpił Marcus. – Na pewno nas za to zaprosi na herbatkę.

     Jednak rudej to nie zniechęciło. Nauczona kontaktu z ludźmi, stanęła na środku polany i miłym głosem przemówiła w pustą przestrzeń:

     – Panie Aretasie, jeśli pan gdzieś tu się kryje, to bardzo prosimy o kontakt. Brytyjski świat magii jest w wielkim niebezpieczeństwie i tylko pan nam może pomóc.

     W pierwszej chwili nic się nie stało, więc Marcus już otwierał usta, by znów zakpić z kobiety, gdy nagle z nicości zaczął pojawiać się naprawę okazały dom. Wyrósł na środku polany idealnie przed czwórką zaszokowanych podróżnych. Wielkie drewniane drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem i na ganku pojawił się stary czarodziej z długą, siwą brodą ubrany w zieloną szatę czarodzieja, modną zapewne ze sto lat temu.

     – Zapraszam na herbatkę – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, co wprowadziło grupę w jeszcze większą konsternację.

 

     Dom w środku wyglądał równie imponująco, co na zewnątrz, choć widać było, że ręka, która urządzała wnętrze należała do osoby w podeszłym wieku. Aretas z dumą oprowadził gości po swojej posiadłości. Największy podziw zyskał ogród z tyłu domu, który zamieniony został w tor do ćwiczenia zaklęć. Nawet Wyższa Szkoła Aurorska nie posiadała takiego sprzętu. Przynajmniej dla osób, które przeszły tylko pierwszy stopień kursu.

     Pan dworku ugościł przybyłych w altance, różdżką przywołał tacę z ciastkami i herbatą. Nikt nie wiedział jak zacząć rozmowę na temat tego, po co w ogóle przybyli do Walii. Aretas zdawał się wiedzieć, co chodzi im po głowach, zwłaszcza, że słyszał o co prosiła go Molly.

     – Wiem, czego chcecie się dowiedzieć. Szukacie osoby odpowiedzialnej za próbę przywłaszczenia atrybutów nienaruszalności i ataki na ludzi.

     – Pogłoski głoszą, że stoi za tym ktoś z rodziny mojego ojca – Oscara Swana – powiedział Marcus. – Jednak nic mi nie wiadomo, żebym miał jakiś krewnych ze strony mojego ojca.

     – Znałem twojego dziadka, czyli Wentwortha Swana. Wiele można o nim powiedzieć jako o człowieku, ale chyba najlepszym określeniem jest „ambitny”. Kilkadziesiąt lat temu przybył do mnie ze swoją córką…

     – Córką? – przerwał zszokowany James, a Kevin kopnął go pod stołem. Na Pottera jednak to nie zadziałało. – Za tymi atakami stoi kobieta?

     – Wentworth Swan poprosił mnie bym zajął się szkoleniem jego pierwszego dziecka. Wyczuł w dziewczynce, i ja też to wyczułem, pokłady ogromnej magii, takie, których naprawdę żal było marnować. Po tym, co stało się z Gellartem Grindelwadem nie chciałem już nikogo uczyć magii, ale widząc determinację dziewczynki, zgodziłem się. Szkoliła się u mnie długie lata, nikt nie wiedział o jej istnieniu. Po śmierci jej matki, Wentworth ożenił się ponownie i z tego związku urodził mu się syn. Córka mieszkał tutaj z dala od ludzi do uzyskania pełnoletności. Wróciła do Anglii i odnalazła brata długo po śmierci ich ojca. Co mogę powiedzieć? Miałem pecha do uczniów opętanych przez zło. Wielka moc niesie ze sobą też wielkie ryzyko.

    ­– Nie powiesz nam, kim jest ta kobieta i gdzie szukać atrybutu Astorii Malfoy? – spróbował James, choć przeczuwał odpowiedź.

     – Atrybut jest schowany tam, gdzie osoba szukająca go objęła rządy. Czuję, że wszyscy są już blisko rozwiązania sprawy, śpieszcie się.

     Odpowiedź zadowoliła chyba tylko Kevina. Grzecznie podziękował czarnoksiężnikowi, a następnie prawie siłą wypchnął Jamesa z powrotem na polanę.

 

     Trasa do punktu deportacyjnego była łatwiejsza, ponieważ wiodła w dół. Ulewa zamieniła się w delikatny deszcz, przez co na szlaku wreszcie zaczęli pojawiać się turyści. Zirytowany Potter nie przejmował się dyskrecją i przeklinał głośno na czarnoksiężnika.

     – Uspokój się – wkurzył się Kevin. Raz, że właśnie mijała ich grupa mugoli z wielkimi plecakami i patrzyła się na nich podejrzliwie, a dwa, że miał już po prostu dość wahania nastrojów kuzyna. – Wiemy naprawdę dużo. Po pierwsze szukamy kobiety, po drugie starszej o kilka lat od naszych rodziców, po trzecie mieszkającej w Anglii, a po czwarte ma obejmować jakieś ważne stanowisko. Zakres poszukiwań jest więc mocno zawężony.

     Słowa Kevina przekonały resztę. Deportowali się prosto do ministerstwa, by przekazać nowe informacje Harremu.

 

* Legenda znaleziona na anglojęzycznych stronach, jest kilka wersji, polecamy się zapoznać, ponieważ bardzo ciekawa ;)


Rozdział nas samych nie zachwyca, ale jest kluczowy do zakończenia historii. A do tego zostały dwa rozdziały i epilog :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz