Wraz z nadejściem wiosny dla piąto– i siódmorocznych zaczęły się egzaminy. Były o tyle stresujące, że miały zaważyć na ich przyszłych karierach. O ile Jacob, Derek, Scorpius i Roxanne podchodzili do nich na luzie, tak Albus, Sabrina, Rose czy Hugo byli bardzo zestresowani. Młody pamiętał swój sukces sprzed dwóch lat i liczył, że i w tym roku jakoś mu pójdzie. Bardziej od swoich przyszłych planów zawodowych martwił się sytuacją na świecie. A ta nie była ciekawa.
Młodzi,
zamiast studiować podręczniki do transmutacji i numerologii, czytali gazety, w
których w kółko ktoś donosił o atakach, słabych próbach Ministerstwa na
załagodzenie konfliktu i wciąż nieznanych sprawcach tych czynów.
Marcus
Swan, który zaraz po szkole objął stanowisko w departamencie swojego ojca,
pisał w listach, że Oscar jest coraz bliżej namierzenia ostatniego atrybutu
Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki, ale chyba przestał ufać swojemu
pierworodnemu, bo tai przed nim wszystkie informacje.
W podobnej
sytuacji byli James i Kevin, niemogący w żaden znany im sposób podsłuchać
aurorów. Przygotowywali się do potajemnej wyprawy do Walii, choć czuli, że
będzie to naprawdę twardy orzech do zgryzienia. Byli stażystami, którzy
ukończyli tylko przyśpieszony kurs, a za kompanów mieli znienawidzonego z
czasów szkoły syna ich największego przeciwnika i łamacza zaklęć na odwyku
alkoholowym, który dopiero niedawno odzyskał prawa do wykonywania zawodu.
*
– To był
najcięższy egzamin odkąd uczę się tego przedmiotu – jękną jak zawsze
pesymistyczny Sam.
– To tylko
opieka nad magicznymi stworzeniami – zauważył Jackob. – Czego oczekujesz od
tego przedmiotu?
Wood złapał
się za głowę i zaczął kołysać się w przód i w tył, mrucząc jakieś niezrozumiałe
słowa. Przyjaciele zostawili go w tak dziwnym stanie, ponieważ zbyt dobrze
znali wszystkie na pozór niepokojące zachowania Sama i niekoniecznie musieli
się o niego martwić.
Jak zwykle
schowali się za cieplarnią numer pięć, która była najbardziej oddalona od zamku
i palili mugolskie papierosy przysłane przez rodzinę Potterów. Scorpius
przyniósł też butelkę Ognistej dla poprawienia nastroju, a Rose eliksir
wytrzeźwiający, żeby nie wylecieli ze szkoły przed końcem egzaminów.
– Nie
wierzę, że mój brat tak źle na ciebie działa – zaśmiała się Sabrina.
Prefekt
naczelna wzruszyła ramionami.
–
Oczywiście, że źle na mnie działa. W końcu to Malfoy. Ale skoro został miesiąc
do skończenia Hogwartu, to raczej mogę nagiąć kilka zasad. Dla równowagi zaraz
pójdę wlepić komuś szlaban.
Gdy Jacob
dokończył papierosa i zabrał wciąż załamanego Sama z powrotem do szkoły, Derek
poruszył temat, który wciąż chodził im po głowach.
– Kevin z
Jamesem jutro wyruszają do Walii.
– Podobno
Marcus namierzył kryjówkę Aretasa – dodała Sabrina.
Te słowa
nie zachwyciły ani Młodego, ani Scorpiusa. Za to Rose i Albus od razu zaczęli
wypytywać o szczegóły. Jednak cała akcja była na tyle spontaniczna i do tego
ciężko było przekazywać sobie jakieś informacje między przyjaciółmi, którzy
wciąż byli w szkole, a tymi, którzy już ją skończyli, że jedyne co im pozostało
to czekać i liczyć na choć w małym stopniu pozytywny rezultat tej wyprawy.
*
Była
godzina czwarta, słońce jeszcze nie zdążyło wzejść, gdy grupa spotkała się na
wzgórzu Stoatshead niedaleko Ottery St. Catchopole. Marcus od razu zwrócił
uwagę na młodą kobietę, której nie widział kilka lat i kojarzył ją tylko ze
szkoły. Po rudych włosach wywnioskował, że na pewno pochodziła z rodziny
Weasleyów. Co jednak robiła w umówionym miejscu? W ich planie nie było mowy o
jakiś nowych osobach. Spojrzał niezbyt przychylnym wzrokiem na towarzyszkę
aurorów. Nie wyglądała na zmieszaną, uśmiechała się w dość irytujący sposób. A
przynajmniej takie wrażenie miał Marcus.
– Molly
Weasley – przedstawiła się, choć jego to kompletnie nie interesowało.
– Co ona tu
robi? – zwrócił się do Kevina. Poza Sabriną tolerował w sumie tylko jego.
– Pomysł
Jamesa. Całkiem dobry, ponieważ Molly zwiedziła bardzo dużo miejsc, w tym też
Góry Kambryjskie.
– I co z
tego?
– Znacie
legendę dotyczącą słynnego giganta Rhitty Gwara*? – spytała kobieta.
Ronald był
widocznie zainteresowany, natomiast Swan poczerwieniał. Mieli szukać
czarnoksiężnika Aretasa, a zamiast tego stali na wzgórzu i słuchali
niedorzecznej paplaniny jakiejś opętanej laski z klanu Weasleyów.
– To
historia wiążąca się chyba z królem Arturem – stwierdził Kevin. – Czytałem
kiedyś, ale nie pamiętam dokładnie.
– Rhitta
był królem Snowdonii. Pokonał królów Nynniawa i Peibiawa, a następnie wziął ich
brody jako trofea i zrobił z nich czapkę. Dwudziestu sześciu królów Wielkiej
Brytanii zebrało się i ruszyło na giganta. Jednak ten był niezniszczalny,
pokonał wszystkie armie, a z bród władców zrobił pelerynę, by chronić się przed
zimnem. Został mu tylko Artur, zażądał od niego brody, by załatać swój płaszcz.
Wersji zakończenia legendy jest wiele, ale najpopularniejsza mówi, że Artur
się, mówiąc delikatnie, zdenerwował. Ruszył do Snowdonii, uderzył słynnym
mieczem w głowę z taką siłą, że Rhitta został przecięty na pół. Potem na jego
ciele nakazał zbudować kopiec. Szczyt nazywa się Snowdon i jest najwyższym w
Górach Kambryjskich. Można tam znaleźć skałę będącą nagrobkiem giganta, a na
dnie jezior u podnóża góry ponoć spoczywa słynny Excallibur – skończyła swoją
opowieść ewidentnie dumna z siebie.
Niestety
Marcus nie był nią zachwycony, kompletnie nie rozumiał, dlaczego wysłuchują
tych bredni, kiedy goni ich czas.
– I co w
związku z tym? – zaciekawił się Ronald.
– Chciałam
znaleźć miecz Artura, więc w zeszłym roku wybrałam się do Walii. Niestety
miejsce było zabezpieczone naprawdę mocnymi zaklęciami. Wtedy myślałam, że
miało to związek z legendą, ale gdy wczoraj przyszedł do mnie James i
opowiedział, że szukacie jakiegoś czarnoksiężnika, zrozumiałam, że chyba znam
ewentualne położenie jego kryjówki.
– To się
kupy-dupy nie trzyma – wkurzył się Marcus. – Ale skoro te bzdury, to jedyne co
mamy, to się ruszmy i znajdźmy tego dziada jak najszybciej.
Mówiąc to,
obrócił się na pięcie i ruszył na sam środek wzgórza, by przygotować się do
aportacji. Reszta towarzyszy udała się za nim. Największym entuzjazmem w danej
chwili pałał James. Był dumny z siebie, że wpadł na pomysł zabrania ze sobą
Molly i Ronalda. Złapał za ramiona kuzynostwo, którzy połączyli się w
identycznym łańcuszku z resztą i dokonali aportacji łącznej.
*
Wylądowali
na przełączy Penny Pass. Na ich szczęście nie wpadli na żadnego turystę. Ciężko
byłoby wytłumaczyć im, jakim cudem tak nagle się pojawili na trasie. Ich
głównym celem było ominięcie mugolskiej kolejki, która stanowi największą
atrakcję w okolicy i pozwala niemagicznym dostać się na szczyt, bez
konieczności używania nóg.
Dzień był
pochmurny, co było dość typowe dla Gór Kambryjskich. Kevin spodziewał się
rychłej ulewy, która nawet byłaby im na rękę, ponieważ bardzo nie chcieli
zwracać na siebie uwagi, więc z radością przyjęliby każdą okoliczność, która
zmusiłaby mugoli do zostania w domach.
Ruszyli za
Molly szlakiem na Snowdon. W powietrzu czuli magię od chwili, gdy pojawili się
w Walii. Doskonale zdawali sobie sprawę, że czarnoksiężnik musiał użyć naprawdę
silnych zaklęć, by ukryć się przed turystami, którzy tłumnie zdobywali szczyt.
Przez
większość wędrówki nie rozmawiali ze sobą. O ile kondycje Jamesa, Molly czy
nawet Kevina pozwalały im cieszyć się naprawdę przyjemnym spacerem, to Marcus
cały czas przeklinał pomysł dotarcia na miejsce na piechotę. W pobliżu jeziora
Llyn Glaslyn przepływ magii już był na tyle silny, że nie mogli mieć
wątpliwości, że trop okazał się słuszny. Zatrzymali się na ścieżce tworzącej
szlak turystyczny. Taflę wody przebijały krople deszczu, które z minuty na
minutę stawały się coraz mocniejsze. Czarne chmury zakryły słońce, przez co
ciężko było dostrzec, co znajduje się po drugiej stronie jeziora.
– To musi
być tam – stwierdził pewnie James. – Ron, co o tym sądzisz?
– Nigdy
jeszcze nie spotkałem się z tak silnym przepływem magii. Nie wiem, kto rzucał
zaklęcia zabezpieczające, ale to nie mógł być zwykły czarodziej. Samo
przedostanie się na drugą stronę będzie nie lada wyzwaniem. Nie ma szans na
teleportację ani nawet użycie mioteł.
– To niby
co mamy zrobić, przepłynąć wpław? – zdenerwował się Marcus.
– Stańcie
na czatach i patrzcie, czy nie zbliża się jakiś mugol.
Ron zbliżył
się do jeziora. Młodzi musieli wysilić wzrok, by w ulewie dostrzec jak mruczy
zaklęcia. Czynność ta trwała kilkanaście minut i wszyscy zaczynali tracić
nadzieję na pozytywny rezultat, gdy nagle woda zaczęła się rozszerzać i, nie
wiadomo skąd, pojawił się most łączący dwa sąsiednie brzegi jeziora.
– Jesteś
genialny – krzyknął uradowany James, biegnąc w stronę starszego kolegi i prawie
rzucając mu się na szyję. Powstrzymał się w ostatniej chwili, czując, że nie
byłby to najlepszy pomysł.
– Na twoim
miejscu aż tak bym się nie cieszył, myślę, że to jedne z łatwiejszych zaklęć do
złamania.
– Nieważne
– Potter nadal nie tracił dobrego humoru.
Ruszył
pierwszy przez most, a reszta podążyła za nim.
Mimo, iż
magia towarzyszyła im w życiu od narodzin, to niektóre jej przejawy wciąż ich
zadziwiały. Dlatego byli w niemałym szoku, gdy po przejściu jeziora spojrzeli
na przeciwległy brzeg, który niedawno opuścili. Gdy na szlaku prowadzącym na
Snowdon wciąż lało, to na dzikiej dolinie, na której się znaleźli pogoda była
przepiękna. Zielona trawa nie była nawet w najmniejszym calu zniszczona ręką
człowieka, przed nimi rozpościerał się piękny widok na walijskie góry, a
promienie słoneczne odbijały się w tafli jeziora.
– Tu mi się
o wiele bardziej podoba – stwierdziła Molly z uśmiechem.
Rzuciła na
swój strój zaklęcie suszące, a potem położyła się na miękkiej trawie z rękami
za głową. Marcus spojrzał na nią gniewnym wzrokiem.
–
Przypominam, że nie jesteśmy na wakacjach – warknął wściekle.
– Dom tego
waszego czarnoksiężnika i tak jest ukryty zaklęciami, których zbyt szybko nie
złamiecie – przypomniała. – Więc mam chwilę, by pokontemplować widoki.
– Dobra,
bierzmy się do pracy – ponaglił James. – Ron, od czego zacząć?
– Mieliście
nie kursie zajęcia z wykrywania zaklęć?
Weasley i
Potter pokiwali głowami, a następnie rozstawili się po dwóch stronach polany i
z uniesionymi różdżkami zaczęli mruczeć jakieś nieznane zaklęcia. Molly
uśmiechnęła się złośliwie do Marcusa:
– W biurze
ojca pewnie płacą ci tylko za siedzenie, co?
– Zamknij
się Weasley!
Z braku
innego zajęcia, chwycił kilka leżących na brzegu kamieni i zaczął się ciskać do
jeziora. Łamanie zaklęć przez aurorów trwało naprawdę długo i jedyne, co
spowodowało, to wywołanie ulewy i po tej stronie Llyn Glaslyn. Zapał Jamesa
zaczął spadać, Kevin już dawno się poddał i tylko Ron nadal próbował pokonać
zabezpieczenia Aretasa.
– To na nic
– wkurzył się Potter. – Ten facet się zabunkrował na wieki.
– To może
po prostu poprośmy go, żeby wyszedł? – zaproponowała Molly.
– Świetny
pomysł – zakpił Marcus. – Na pewno nas za to zaprosi na herbatkę.
Jednak
rudej to nie zniechęciło. Nauczona kontaktu z ludźmi, stanęła na środku polany
i miłym głosem przemówiła w pustą przestrzeń:
– Panie
Aretasie, jeśli pan gdzieś tu się kryje, to bardzo prosimy o kontakt. Brytyjski
świat magii jest w wielkim niebezpieczeństwie i tylko pan nam może pomóc.
W pierwszej
chwili nic się nie stało, więc Marcus już otwierał usta, by znów zakpić z
kobiety, gdy nagle z nicości zaczął pojawiać się naprawę okazały dom. Wyrósł na
środku polany idealnie przed czwórką zaszokowanych podróżnych. Wielkie
drewniane drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem i na ganku pojawił się
stary czarodziej z długą, siwą brodą ubrany w zieloną szatę czarodzieja, modną
zapewne ze sto lat temu.
– Zapraszam
na herbatkę – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, co wprowadziło grupę w
jeszcze większą konsternację.
Dom w środku
wyglądał równie imponująco, co na zewnątrz, choć widać było, że ręka, która
urządzała wnętrze należała do osoby w podeszłym wieku. Aretas z dumą oprowadził
gości po swojej posiadłości. Największy podziw zyskał ogród z tyłu domu, który
zamieniony został w tor do ćwiczenia zaklęć. Nawet Wyższa Szkoła Aurorska nie
posiadała takiego sprzętu. Przynajmniej dla osób, które przeszły tylko pierwszy
stopień kursu.
Pan dworku
ugościł przybyłych w altance, różdżką przywołał tacę z ciastkami i herbatą.
Nikt nie wiedział jak zacząć rozmowę na temat tego, po co w ogóle przybyli do
Walii. Aretas zdawał się wiedzieć, co chodzi im po głowach, zwłaszcza, że
słyszał o co prosiła go Molly.
– Wiem,
czego chcecie się dowiedzieć. Szukacie osoby odpowiedzialnej za próbę przywłaszczenia
atrybutów nienaruszalności i ataki na ludzi.
– Pogłoski
głoszą, że stoi za tym ktoś z rodziny mojego ojca – Oscara Swana – powiedział
Marcus. – Jednak nic mi nie wiadomo, żebym miał jakiś krewnych ze strony mojego
ojca.
– Znałem
twojego dziadka, czyli Wentwortha Swana. Wiele można o nim powiedzieć jako o
człowieku, ale chyba najlepszym określeniem jest „ambitny”. Kilkadziesiąt lat
temu przybył do mnie ze swoją córką…
– Córką? –
przerwał zszokowany James, a Kevin kopnął go pod stołem. Na Pottera jednak to
nie zadziałało. – Za tymi atakami stoi kobieta?
– Wentworth
Swan poprosił mnie bym zajął się szkoleniem jego pierwszego dziecka. Wyczuł w
dziewczynce, i ja też to wyczułem, pokłady ogromnej magii, takie, których
naprawdę żal było marnować. Po tym, co stało się z Gellartem Grindelwadem nie
chciałem już nikogo uczyć magii, ale widząc determinację dziewczynki, zgodziłem
się. Szkoliła się u mnie długie lata, nikt nie wiedział o jej istnieniu. Po
śmierci jej matki, Wentworth ożenił się ponownie i z tego związku urodził mu
się syn. Córka mieszkał tutaj z dala od ludzi do uzyskania pełnoletności.
Wróciła do Anglii i odnalazła brata długo po śmierci ich ojca. Co mogę
powiedzieć? Miałem pecha do uczniów opętanych przez zło. Wielka moc niesie ze
sobą też wielkie ryzyko.
– Nie
powiesz nam, kim jest ta kobieta i gdzie szukać atrybutu Astorii Malfoy? –
spróbował James, choć przeczuwał odpowiedź.
– Atrybut
jest schowany tam, gdzie osoba szukająca go objęła rządy. Czuję, że wszyscy są
już blisko rozwiązania sprawy, śpieszcie się.
Odpowiedź
zadowoliła chyba tylko Kevina. Grzecznie podziękował czarnoksiężnikowi, a
następnie prawie siłą wypchnął Jamesa z powrotem na polanę.
Trasa do
punktu deportacyjnego była łatwiejsza, ponieważ wiodła w dół. Ulewa zamieniła się
w delikatny deszcz, przez co na szlaku wreszcie zaczęli pojawiać się turyści.
Zirytowany Potter nie przejmował się dyskrecją i przeklinał głośno na
czarnoksiężnika.
– Uspokój
się – wkurzył się Kevin. Raz, że właśnie mijała ich grupa mugoli z wielkimi plecakami
i patrzyła się na nich podejrzliwie, a dwa, że miał już po prostu dość wahania
nastrojów kuzyna. – Wiemy naprawdę dużo. Po pierwsze szukamy kobiety, po drugie
starszej o kilka lat od naszych rodziców, po trzecie mieszkającej w Anglii, a
po czwarte ma obejmować jakieś ważne stanowisko. Zakres poszukiwań jest więc
mocno zawężony.
Słowa
Kevina przekonały resztę. Deportowali się prosto do ministerstwa, by przekazać
nowe informacje Harremu.
* Legenda
znaleziona na anglojęzycznych stronach, jest kilka wersji, polecamy się
zapoznać, ponieważ bardzo ciekawa ;)
Rozdział nas samych nie zachwyca, ale jest kluczowy do zakończenia historii. A do tego zostały dwa rozdziały i epilog :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz