Rozdział 2

      – Potter, debilu, czego nie rozumiesz pod słowem „tajne”?

     Derek od dobrych piętnastu minut przysłuchiwał się kłótni Jamesa i Scorpiusa. Napalony James, któremu udało się dostać pozwolenie ojca na działanie na własną rękę, strasznie chciał rozpocząć śledztwo od przesłuchania świadków. Problem polegał na tym, że Stark zażądał dyskrecji, więc jawne wypytywanie ludzi pod szyldem Ministerstwa Magii nie wchodziło w grę. I to właśnie próbował dobitnie wytłumaczyć Potterowi Scorpius.

     – Chyba wiem jak to przeskoczyć – powiedział w końcu Derek, zmęczony dyskusją przyjaciół.

     Odbił się od ściany, o którą się opierał i ruszył w stronę czarownicy po pięćdziesiątce, siedzącej w rejestracji. Mężczyźni usłyszeli tylko jak się z nią wita ze swoim nonszalanckim uśmiechem.

     – Dzień dobry pani Armstrong.

    – Witaj Dereku – zaszczebiotała starsza pani i James ze Scorpiusem już nie musieli więcej słuchać, wiedzieli, że Młody dowie się wszystkiego, co będzie możliwe.

*

     Przesłuchanie prowadzone przez Dereka trwało dobre dwie godziny. W tym czasie James i Scorpius rozsiedli się wygodnie w firmowej kantynie. Było tam pełno osób poubieranych w fartuchy, rękawice i gogle ochronne. Dyskutowali zawzięcie, a Potter próbował podsłuchiwać. Pracownicy wiedzieli, że coś się stało, ale nikt do końca nie wiedział co. Ich rozmowy sprowadzały się tylko do domysłów i snucia coraz bardziej nieprawdopodobnych teorii spiskowych. Po dwudziestu minutach zdenerwowany James dał sobie spokój z dowiedzeniem się czegoś konkretnego i zwrócił się w stronę swojego towarzysza. Malfoy zawzięcie skrobał coś w notatniku.

     – Jak dowiedziałeś się o całej sprawie? – spytał Potter. – Przecież to ściśle tajne.

     – Mam najlepszego informatora.

     James uniósł brwi.

     – Kogo?

     Scorpius spojrzał na niego, jak na idiotę.

     – Roxy.

     W tej samej chwili Derek opadł na ostatnie puste krzesło przy ich stoliku. Był wyraźnie z siebie zadowolony.

     – Dowiedziałeś się czegoś? – spytał James, który znów był pełen energii, tak dobrze wszystkim znanej z czasów, gdy piastował pozycję kapitana drużyny w Hogwarcie.

     – Pogadałem z wszystkimi osobami, które mogły coś widzieć i lubią plotkować. Więc tak…

     – Malfoy, spisuj wszystko, co Młody mówi – przerwał auror, zwracając się władczym tonem do dziennikarza.

     – Nie jestem twoją sekretarką Potter – wkurzył się Scorpius. – Będę notował to, co mi się przyda. Weasley, czyń honory.

     Młody nie był zachwycony, że traktują go jak jakiegoś podwładnego, ale uznał, że szybciej pójdzie jak nie będzie się kłócił. Opanowanie temperamentów tych dwóch i tak graniczyło z cudem. Nachylił się do przodu, by mimo szeptu być lepiej słyszanym i kontynuował:

     – Pani Armstrong, która pracuje w rejestracji i spisuje wszystkich pracowników i gości wchodzących i wychodzących z pracy mówiła, że Watson przyszedł dziś wcześniej niż zwykle i zachowywał się bardzo dziwnie. Wiecie, ja tych pracujących w skrzydle zachodnim nie znam, bo to najlepsi z najlepszych i praktycznie nigdy nie ma ich na produkcji. Ale pani Armstrong siedzi tu już z trzydzieści lat i zna zachowania i przyzwyczajenia każdego. Powiedziała, że Watson zawsze był taki uprzejmy, zawsze pytał ją rano jak samopoczucie, jak się mają jej wnuki i tak dalej… I choć był skryty, i nigdy nie mówił o sobie, to o nią pytał zawsze. A dziś nic. Odbił różdżkę na wejście, mruknął tylko coś pod nosem i poszedł dalej. Zatroskana pani Armstrong patrzyła za nim jeszcze chwilę i była w wielkim szoku, ponieważ poszedł najpierw nie w tym kierunku, co trzeba, potem wrócił i dopiero skręcił w dobry korytarz. Stwierdziła jednak, że pewnie biedak się nie wyspał i był przez to zamroczony.

     – To ciekawe – mruknął James. – Może już wtedy był podtruty i przez to skołowany?

      – Albo na kacu – podsunął ironicznie Scorpius.

     Potter spojrzał na niego groźnie.

     – Jeśli nie traktujesz tego poważnie…

     – Poszedłem krok dalej – kontynuował Derek, by nie dopuścić do kolejnej kłótni. – Spotkałem pana Clarkea, który jest konserwatorem w skrzydle zachodnim. Facet blisko siedemdziesiątki, ale sprawny i do tego niezły fachowiec. Podobno Watson pytał się go, gdzie jest męska toaleta, bo sobie zapomniał. Jak po kilkudziesięciu latach pracy można sobie zapomnieć, gdzie w firmie jest toaleta?

     – Jest tylko jedna możliwość – stwierdził pewnie James. – To nie był Peter Watson.

     – Eliksir wielosokowy? – spytał Derek.

     – Albo bardzo dobre zaklęcie transmutacyjne – dodał Potter. – Ale jeśli tak, to sekcja zwłok na pewno już to wykazała. Trzeba się tego dowiedzieć. Malfoy, masz za zadanie wybrać się do Munga i dowiedzieć wszystkiego.

     – Po pierwsze, już ci mówiłem, że nie jestem twoim przydupasem, więc masz mi nie rozkazywać, a po drugie trzymam się z daleka od szpitala.

      – Boisz się szpitala? – zdziwił się Młody.

     – Boję się waszej szurniętej kuzynki – sprostował.

     James i Derek wybuchli śmiechem.

     – Daj spokój – powiedział James. – Jaka szansa, że w ogóle trafisz na Rose?

     – Znając tą wariatkę i moje szczęcie, to została patologiem. Ale dla dobra śledztwa i mojego reportażu poświęcę się.

     – Super – ucieszył się auror, któremu wszelkie poszlaki dodawały jeszcze więcej energii i motywowały do dalszego działania. – Młody, masz coś jeszcze?

     – Ostatnią osobą, z jaką rozmawiałem, była sekretarka ze skrzydła zachodniego, która zrobiła kawę panu Watsonowi. Nie dowiedziałem się jednak niczego konkretnego, ponieważ była strasznie roztrzęsiona. Aurorzy zdążyli już ją przemaglować tak konkretnie, że biedaczka straciła już całkiem panowanie nad sobą. Nie wiedziała jednak, jakim cudem trucizna znalazła się w filiżance. Zaparzyła kawę, zaniosła do gabinetu, ale Watsona nie było. Pomyślała, że wyszedł do toalety, więc zostawiła napój na biurku i wróciła do swoich spraw. Było to mniej więcej o godzinie ósmej piętnaście, a pan Clarke zeznał, że zaraz po ósmej rozmawiał z Watsonem, więc raczej wszystko się zgadza. Napastnik miał przynajmniej dziesięć minut na wlanie trucizny do kawy.

     James pokiwał głową na znak zgody. Myślał intensywnie, ale nie miał na razie pomysłu na żadną inną teorię, więc uznał, że póki co muszą trzymać się tego, co ustalili.

     – Młody może wrócić do swoich spraw zawodowych, Malfoy musi odwiedzić szpital, a ja pewnie przejdę się jeszcze raz do skrzydła zachodniego, sprawdzę gabinet i spróbuję poszukać nowych śladów. Potem przejrzę papiery denata i jutro zastanowimy się, co dalej.

     Mężczyźni wstali od stołu i rozeszli w różne kierunki.

*

     Gdy James aportował się na Baker Street* było już dobrze po dwudziestej pierwszej. Spędził w pracy ponad dwanaście godzin, więc poczuł zmęczenie. Otworzył kluczem drzwi mieszkania i pchnął je nogą (wciąż to samo złe przyzwyczajenie z czasów szkolenia aurorskiego). Zdziwił się, że w korytarzu paliło się światło, był pewny, że zgasił je, gdy wychodził rano z domu.

     Zagadka sama rozwiązała się, gdy wszedł do salonu. Na kanapie siedziała Sally. Gdy zobaczyła swojego chłopaka, wstała i podeszła, żeby się przywitać. James dał jej klucze kilka tygodni temu, gdy oburzyła się, że nie dba o swoje rośliny. Rośliną była wtedy jedna paprotka, którą faktycznie zapominał podlewać. Zajmowanie się nią powierzył Sally, która stanęła na wysokości zadania i zaczęła zmieniać jego męskie gniazdo w oranżerię. Poza ową paprotką pojawiły się tam najróżniejsze kwiaty, o których istnieniu nie miał pojęcia. Do tego jego dziewczyna miała w zwyczaju każdą roślinę jakoś nazwać i zwracać się do niej po imieniu. Po pojawieniu się w mieszkaniu Richarda, czyli wielkiego magicznego drzewka w doniczce uznał, że brakuje mu tylko kilu latających nad głową papug. Myśli jednak nigdy na głos nie wypowiedział, ponieważ uważał, że tak będzie bezpieczniej.

     – Cześć kochanie – powiedziała Owen, a jemu od razu zrobiło się jakoś przyjemniej na sercu.

     – Cześć. Długo tu sama siedzisz? – spytał, dając jej buziaka w czoło.

     – Jakoś z cztery godziny – przyznała. – Dawno nie mieliśmy dla siebie czasu i pomyślałam, że zostanę, zrobię kolację i trochę pogadamy.

     Potter bez namysłu przystał na propozycję kobiety. Usiedli w kuchni i Sally zaczęła podgrzewać przygotowaną zupę. Z miesiąca na miesiąc jej zdolności kulinarne coraz bardziej się poprawiały, za co James dziękował Merlinowi, bo sam był w gotowaniu beznadziejny.

     – Byłam dziś na kawie u pani Amandy – powiedziała, gdy zupa znalazła się w talerzach i mogli w spokoju zjeść. – Powiedziała, że zajmujesz się sprawą morderstwa w laboratorium Starka i wciągnąłeś Dereka do współpracy. Boi się, że z Derekiem stanie się to samo, co z Kevinem.

     James zamieszał łyżką w zupie.

     – Derek zna ludzi, więc nadaje się idealnie jako informator. Na pewno nie wciągnę go w żadną niebezpieczną akcję.

     – Wiem – potwierdziła Owen. – Znam cię. Ale nie dziwię się też pani Amandzie, że się martwi. Wiecie już coś w sprawie zabójstwa? – zmieniła szybko temat.

     – Mamy poszlaki, ale to jest wszystko ściśle tajne.

     Pokiwała głową. Jedli chwilę w milczeniu. Po podaniu drugiego dania James znów się odezwał:

     – Jakie masz plany na jutro?

     – Brina ma jutro wolne, więc umówiłam się z nią i Rose na babskie przedpołudnie. Potem ma randkę z Derekiem – uśmiechnęła się. – Mamy w planach zakupy i kosmetyczkę – dodała.

     Potter zdziwił się. Sally raczej stroniła od takiego spędzania czasu. Lubiła Malfoyównę i Rose, ale nigdy nie wychodziła z nimi do sklepów czy fryzjera. Przyjrzał się jej uważnie. Już wcześniej miał wrażenie, że coś się w niej zmieniło, ale wtedy nie wiedział co. Kobieta schudła. I to sporo. Przyzwyczaił się do jej krągłości, podobały mu się nawet, myślał, że o tym wie.

     – Kochanie, mam nadzieję, że znów nie masz jakiegoś hopla na punkcie kompleksów…

     – Nie – przerwała mu szybko. Znała na pamięć wszystkie wykłady na ten temat. – Po prostu uznałam, że czas coś zmienić. Przecież mi to nie zaszkodzi. Zapisałam się na siłownię i ćwiczę już kilka tygodni. Nie mówiłam ci, bo wiedziałam, że od razu uznasz to za zły znak. A ja naprawdę myślę, co robię – uśmiechnęła się. – Nie podobam ci się?

     – Cholernie mi się podobasz. I jeśli sama się dzięki temu czujesz lepiej, to nie mam żadnego problemu. Tylko masz nie przeginać, nie chcę żebyś zmieniła się w drugą Masterson.

­     – Spokojnie, nie umiałabym się zachowywać tak jak ona.

     – No tak, z tym trzeba się urodzić.

     Zaśmiali się oboje.

     – Jak tylko zamknę sprawę z morderstwem, zabieram cię na wakacje – powiedział z uśmiechem.

     – Więc śpiesz się z tym śledztwem.

     Uśmiechali się do siebie, a James od razu rozluźnił się po ciężkim dniu. Nie wiedział, że kolejny będzie jeszcze gorszy.

 

* Słynna ulica, na której mieszkali Sherlock Holmes i John Watson.


I mamy rozdział drugi. Rusza śledztwo. A w następnym rozdziale pojawi się Blondi, więc Ci, którzy za nią tęsknili mogą się cieszyć :) Do usłyszenia ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz