Rozdział 7

     Następnego dnia James miał udać się do Munga, ale olał sprawę. Głowę wciąż zaprzątała mu informacja, którą przekazała mu Sally i kompletnie nie mógł się skupić na śledztwie. Ostatecznie uznał, że teleportuje się na chwilę do Ministerstwa, odda ojcu zaległe raporty i na resztę dnia zrobi sobie wolne.

     Harry od razu wyłapał, że  jego syn jest jakiś inny, nieobecny, ale stwierdził, że na razie nie będzie pytał o powody takiego zachowania. Przyjął od Jamesa dokumenty i nawet nie skomentował, że są pogniecione, a błędy zamiast wymazane zaklęciem, są niedbale skreślone.

*

     Po ogarnięciu wszystkich spraw, James wrócił do mieszkania. Wyobraźnia zaczęła działać w zmożonym tempie, przez co zamiast donicy z wielkim kwiatem zobaczył łóżeczko dziecięce, zamiast komody przewijak, a zamiast swojego barku z alkoholem szafkę z kaszkami dla niemowląt. Padł przerażony na kanapę i zaczął intensywnie mrugać. Po chwili jego pokój znów był taki jak dawniej, ale młody Potter wciąż nie mógł się uspokoić.

     W co ja się wpakowałem? – myślał intensywnie. – Kevin, kurwa, czemu cię tu nie ma?

     Przywołał zaklęciem szklankę i butelkę whisky…

 

     Kompletnie pijanego znaleźni go Derek i Scorpius około dwudziestej wieczorem.

     – Co tu się odjebało? – spytał Malfoy, przyglądając się dwóm opróżnionym butelkom alkoholu i zalanemu w trupa Potterowi.

     – James! – Derek dość brutalnie potrząsnął kuzynem. – Wszystko w porządku?!

     Auror tylko niebezpiecznie zachwiał się na kanapie i wymamrotał coś niezrozumiałego. Młody przeraził się stanem przyjaciela, za to Scorpius wyglądał na wkurzonego. Wyjął różdżkę i posłał w stronę pijanego strumień zimnej wody.

     – Potter, deklu, mamy sprawę morderstwa do rozwiązania!

     – Będę ojcem…

     – Brawo – zakpił Malfoy, – Raz ci coś wyszło, prawdopodobnie przez przypadek.

 

     Po dość mocnej dawce eliksiru wytrzeźwiającego James spokojnie mógł opowiedzieć przyjaciołom, czego dowiedział się dzień wcześniej od Sally.

     – Ale przecież to świetna wiadomość – zauważył Derek.

     Mina Scorpiusa mówiła o tym, że kompletnie nie podziela zdania Młodego, ale nie zamierza dobijać leżącego. W końcu Potter był mu wciąż potrzebny do rozwiązania sprawy Watsona.

     – Nie wiem co robić – żalił się nadal James. – Nie nadaję się na ojca.

     – Racja – poparł Malfoy. – Ale skoro już się w to wkopałeś, to nie masz wyjścia.

     – Mlafoy bredzi. Na pewno świetnie sobie dasz radę. Sally cię potrzebuje, nie możesz się załamywać.

     – Dokładnie. My też cię potrzebujemy. Musisz jutro iść do Munga i dowiedzieć się, co działo się z bratem Watsona.

     Derek posłał Scorpiusowi mordercze spojrzenie. Były Ślizgon w ogóle się tym nie przejął.

     – Masz rację – zgodził się w końcu James. – Obaj macie…

     – No – zadowolony Scorpius założył ręce za głowę i rozsiadł się wygodniej na fotelu. ­– To teraz omówmy ważniejsze kwestie.

     Derek tylko pokręcił głową.

*

     Sabrina czekała na Dereka w Trzech Miotłach. Dla rozgrzania zamówiła piwo kremowe z imbirem, a dla zabicia czasu zajęła się sprawdzaniem testu piątego rocznika. W całej klasie były może dwie osoby, które radziły sobie względnie przyzwoicie, a przecież mieli w tym roku zdawać SUMy. Rozmyślając tak nad tym, przypomniała sobie czasy, gdy transmutacji uczyła Młodego. Nie wiedziała, czy już wtedy zaczął jej się podobać, ale na pewno mocno jej zaimponował, co ostatecznie zmieniło jej życie. Gdyby nie ta znajomość, historia Sabriny prawdopodobnie potoczyłaby się inaczej. Pewnie w tym momencie byłaby już żoną jakiegoś arystokraty…

     – Nad czym tak pilnie pracuje pani profesor?

     Podskoczyła i przy okazji wylała na siebie trochę piwa kremowego. Już miała zacząć krzyczeć, ale śmiech Weasleya był tak rozbrajający, że ostatecznie pokręciła tylko głową i jednym zaklęciem posprzątała cały bałagan. Derek w tym czasie przyciągnął do siebie kartki i zaczął czytać odpowiedzi.

     – O, to zaklęcie stworzył Watson – powiedział, wskazując palcem na słowo wpisane bardzo koślawym pismem. – Ale kompletnie nie ma takiego zastosowania.

     Blondynka westchnęła.

     – Nie mam pojęcia, jak oni chcą zdać SUMy.

     – Z twoją pomocą wszyscy zdadzą na wybitny.

     Pokręciła głową.

     – Oni nie mają twojej determinacji, więc nici z nauki.

     – To może się z nimi załóż? – zażartował.

     Ku jego zdziwieniu Sabrina wcale się nie zaśmiała, ale wyglądała na zamyśloną.

     – Kurde Młody, świetny pomysł.

     – Serio chcesz to zrobić?

     – Czemu nie? Jak raz pomogło, to może zadziała znowu – upiła resztę kremowego piwa i machnęła na barmana, by przyniósł dwa kufle. – Ale zmieńmy temat, jak tam śledztwo?

Tym razem to kobieta się zdziwiła, a mężczyzna zaśmiał.

     – Stanęło na chwilę w miejscu, ale możliwe, że od jutra ruszy. Chyba, że James wciąż będzie niedysponowany.

     – O czym ty mówisz? – zdziwiła się.

     – Sally jest w ciąży.

     – Słodki Merlinie, naprawdę?

     Pokiwał głową. Barman postawił przed nimi zamówienie.

     – Ale nie mów jeszcze nikomu, bo nie ogłosili tego rodzinie. Lepiej żeby Harry dowiedział się tego od Jamesa, a nie Dracona.

     – No. Ojciec miałby z niego niezły ubaw.

*

     Choć głowa Jamesa wciąż obciążona była radosną informacją na temat jego nowej roli w społeczeństwie, to nie mógł zapomnieć o ważnym zadaniu zawodowym. Już następnego dnia przełączył się na tryb „auror” i ruszył do szpitala św. Munga, by potwierdzić nowe poszlaki.

     Pogoda na zewnątrz z dnia na dzień stawała się coraz gorsza. Zaczął się grudzień i Potter miał wielką nadzieję, że w końcu deszcz zmieni się w śnieg – dalej będzie okropnie, ale przynajmniej będzie lepiej wyglądało. Do tego liczył, że do świąt upora się ze sprawą. Chciał w nowym roku wreszcie wykorzystać urlop i zabrać Sally na obiecane wczasy. W tym momencie wydawało mu się to jeszcze bardziej logiczne. Kobieta też miała na głowie sporo spraw, obojgu przydałby się odpoczynek.

     James z wdzięcznością przyjął ciepło holu szpitala. Zdjął czapkę i machinalnie przygładził włosy, choć oczywiście nic to nie dało. Geny Potterów…

     Energicznym krokiem przeciskał się przez zatłoczone korytarze. Uzdorwiciele biegali od sali do sali, nie zwracając na nikogo uwagi. Gdzieś nawet po drodze mignęła mu Alex Blue. Sam też nie planował się zatrzymywać. Gdy dotarł na odpowiedni piętro był już nawet nieco zdyszany. Oddział urazów pozaklęciowych wbrew pozorom był chyba najprzyjemniejszym z wszystkich oddziałów szpitala. Pacjenci przebywający tu od lat zadomowili się i prowadzili całkiem spokojny żywot ciągłych bywalców. Nikt nie wracał na młodego aurora uwagi, czarodzieje w wysłużonych szlafrokach mijali go z nieobecnym wzrokiem wbitym w jeden punkt. Poza jednym wyjątkiem…

     – Dzień dobry chłopcze, przyszedłeś po autograf?

     James odwrócił się zszokowany. Przed nim stał starszy mężczyzna, o siwych, choć wciąż gęstych i kręconych włosach, ubrany w złotą koszulę nocną. W odróżnieniu od swoich towarzyszy niedoli był jednak uśmiechnięty i, jak na swój wiek, pełen życia. James od razu go rozpoznał, a gdy odszukał w pamięci historię wujka Rona o słynnym Lockhartcie, jęknął w myślach.

     Stali chwilę patrząc się na siebie, gdy w końcu Potter uznał, że trzeba jakoś zareagować.

     – Przykro mi, ale nie. Szukam kierownika oddziału.

     Lockhart zrobił zawiedzioną minę, a James mógł tylko westchnąć.

     – No dobra, w sumie może mi pan dać autograf.

     Modląc się o cierpliwość, ruszył za mężczyzną do jego sali. W środku pomieszczenie było całe obklejone zdjęciami przystojnego młodzieńca i auror musiał przyznać rację, że gość faktycznie kiedyś miał prawo podobać się kobietom. Oczywiście dziś jego specyficzny styl nie zrobiłby wrażenia na koleżankach Jamesa, ale osoby w wieku jego matki czy babci lubiły takie dziwactwa.

     – Dla kogo ma być autograf?

     – Jamesa Pottera.                             

     Po wypowiedzeniu tych słów, stało się nagle coś dziwnego. Oczy Lockharta zaczęły się rozszerzać, jak gdyby coś skojarzył. „No super” – pomyślał James – „jeszcze tego mi brakowało”. Na szczęście mina pacjenta znów wróciła do swojego dawnego lekko zamroczonego stanu. Wypisał koślawym pismem dedykację i na zdjęciu i podał dumny aurorowi. Potter przyjął fotografię, wsadził ją do kieszeni, a potem szybko, nie oglądając się za siebie opuścił salę, by dawny nauczyciel nic już od niego nie chciał.

 

     Odnalezienie osoby upoważnionej do udzielenia informacji, okazało się dość trudne. Uzdorwiciele odsyłali do swoich kolegów, którzy też nie mogli nic zdradzić. Niektórzy jasno mówili mu, że nie mają czasu na głupoty, ponieważ są w pracy. James był tym coraz bardziej poirytowany. Głupoty? Gdyby wiedzieli o co się rozchodzi, na pewno nie traktowaliby go z takim lekceważeniem.

     W końcu przyjęła go starsza, niska czarownica. Z całego personelu pracowała na tym oddziale najdłużej i znała większość pacjentów. Obiecała udzielić wszelkich informacji. Potter odetchnął z ulgą.

     Został przyjęty w malutkim gabinecie. Biurko zajmowało praktycznie połowę jego powierzchni, resztę stanowiły regały z dokumentacją i malutki stoliczek z czajnikiem i brudnymi kubkami po kawie. Uzdrowicielka wskazała mu stare, twarde krzesło, na którym usiadł.

     Kobieta była niska i tęga. Na twarzy widniał dobroduszny uśmiech, ale w oczach można było odczytać determinację i doświadczenie życiowe. Jamesowi przypominała babcię Molly. Miał przeczucie, że dowie się wszystkiego, co go interesuje.

     – Chodzi o pacjenta, który zmarł prawie dwa miesiące temu. Nazywał się Watson – wyjaśnił.

     – Leżał tu biedak prawie pięć lat – uzdrowicielka pokiwała głową w zamyśleniu. – Jakieś mocne zaklęcie sprawiło, że miał zaniki pamięci. Nie było z nim tak, jak z niektórymi pacjentami, że pamięć nie wróciła w ogóle. Miał przebłyski, leczenie przynosiło efekty, ale zwykle, gdy przypominał sobie jakieś wydarzenia strasznie cierpiał. Nie chciał powiedzieć o co chodzi. Rozmawiał wtedy tylko z bratem.

     – Peter Watson często go odwiedzał?

     – Tak. Przynajmniej raz w tygodniu. Byli bardzo zżyci… Około pół roku temu dostrzegliśmy dość znaczną poprawę. Utrzymywała się na tyle długo, że zgodziliśmy się wypisać pacjenta do domu. Zająć miał się nim oczywiście brat, ponieważ nie miał innej rodziny. Odwiedzała go uzdrowicielka, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku i wypisać receptę na leki. Któregoś dnia po takiej wizycie przyniosła wieść, że Watson nie żyje… Przykra sprawa, ale śmierć jest rzeczą ludzką.

     – No dobrze, rozumiem. A wiadomo co było przyczyną zgonu?

     – Wie pan, to trochę nie nasza działka. Podobno serce nie wytrzymało, ale nie my to osądzaliśmy. Zwłaszcza, że tragedia nie zadziała się w szpitalu. Jedyne co jeszcze mogę panu pokazać, to kartotekę pacjenta z czasów, gdy przebywał na oddziale.

     – Byłbym wdzięczny.

     Kobieta jednym machnięciem różdżki przywołała odpowiednią teczkę.

     – Proszę sobie przepatrzeć, ja muszę na chwilę wyjść. Gdyby coś było niejasne, proszę wołać.

     James otworzył kartotekę. Znajdowało się tam zdjęcie pacjenta, dane osobowe oraz cały opis choroby i leczenia. Auror niewiele rozumiał z informacji medycznych, lecz jedna rzecz zwróciła jego uwagę. Miał wrażenie, że jest coraz bliżej rozwiązania zagadki…


Lubię ten rozdział. Pokazuje, że na kumpli można liczyć.... przeważnie :p Czas rozwiązać zagadkę śmierci Watsona ;) Do usłyszenia :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz